sobota, 12 maja 2012

Czy Geri był szajbusem? [Gra Geriego]

by Oli


OK, jak już wspominałem, zaczniemy od czegoś bardzo prostego, dla takich bystrzaków jak Wy, to pewnie nawet elementarnego, ale od czegoś trzeba rozpocząć, prawda? Nie każcie mi na wstępie analizować tekstów piosenek rodzimych artystów, nie podołam!

No dobra, to w takim razie, bez zbędnego biadolenia...


Oto nasz heros - prawda, że dumnie się pręży, niczym jakiś tygrys?

"Gra Geriego" ("Geri's Game") to krótkometrażówka ze stajni Pixara, twórcy takich hitów jak "Dawno temu w trawie", "Toy Story" czy "Gdzie jest Nemo". W przeciwieństwie jednak do tych przebojów, bohaterem tytułowym naszego szorcika nie jest ani gadająca zabawka ani pocieszna rybka, lecz... emeryt. Nie brzmi zbyt zachęcająco? Emeryt nie może być bohaterem pełnej przygód animacji? Hm, no cóż, jak już wspominałem, "Geri" to produkcja króciutka, tak więc i przygód nie ma tu zbyt wielu i są niezbyt karkołomne (karko - łomne, ha ha!), a cała historyjka jest dość prosta, ale za to całkiem poruszająca.

W tym momencie nachodzi mnie taka refleksja... albo nie, refleksja później, nie chcę zaburzać toku mej wypowiedzi. Zacznijmy może od streszczenia akcji.

Otóż pewnego jesiennego poranka Geri, nasz geriatryczny bohater, przychodzi do miejskiego parku, by pograć z samym sobą w szachy. Koniec. Oto cała fabuła. No dobrze, po drodze mamy jeszcze intrygujące urozmaicenia, jak np. bezpardonowe walki o sztuczną szczękę, brudne chwyty wcale nie fair play i symulowane ataki serca, ale wszystko rozbija się o grę w szachy.

Ach, te emocje, prawie takich samych doświadczaliśmy, gdy Nemo wiał przed rekinem... czy tam karpiem, nie pamiętam.

Dobrze, teraz gdy już wiemy, z czym to się je, powróćmy do mojej refleksji/wątpliwości. Aaaalbo i nie, zostawimy ją sobie na sam koniec, będzie ładną klamrą. ;)

 Ale nie taką klamrą! W przenośni mówiłem!

Dobra, zabierzmy się w końcu za jakąś interpretację.

Nie trzeba być geniuszem i wielkim mistrzem analizy, by domyślić się, że głównym tematem "Gry Geriego" jest dość prozaiczna sprawa, jaką jest starość (niespodzianka!), która kiedyś nas wszystkich dopadnie (niespodzianka, niespodzianka!). I to raczej starość nieciekawa, powiązana z samotnością. Nie oszukujmy się - mimo tego, co wmawiają nam kolorowe reklamy, ostatnie dziesięć lat naszego żywota (o, już dwa, bo przecież skrócili nam emerytury ;) ) spędzimy tak jak nasz bohater Geri, w czterech ścianach swego domu, ewentualnie na ławce w parku, a nie na Bahamach.

Twoja wymarzona emerytura... 


...Twoja emerytura.

No cóż...

Ale odłóżmy na chwilę te smutne rozmyślania na bok, wróćmy do Geriego. To, że jest stary, widać jak na dłoni, ale czy konstatacja, że jest samotny, że jego "jesień życia" nie jest wspaniała, jest uzasadniona? Oczywiście.

Nasz bohater, jak większość panów w późno średnim wieku, lubi grać w szachy. Zamiast jednak siąść do gry z rodziną, wnukami czy synami albo nawet przyjaciółmi, w domowym zaciszu, wybiera się do parku. Dlaczego? Czy chce pooddychać świeżym powietrzem? Nie. Po prostu jest samotny.

Oczywiście póki co wniosek o jego samotności wysnuwamy na podstawie przypuszczeń, lecz już pierwsze sekundy filmu popierają naszą tezę. Geri przybywa do parku, by tu oddać się swej ulubionej rozrywce. Nie przyprowadza ze sobą przyjaciół; nie ma nikogo, kto się nim interesuje. Co więcej, nie przychodzi w poszukiwaniu partnera do gry. Park jest opuszczony, dziwnie wyludniony, lecz Geri nawet NIE SZUKA nikogo, kto mógłby z nim zagrać - siada przy stoliku z zamiarem zagrania z samym sobą. Decyzja o rozegraniu dziecinnej partii przeciwko samemu sobie została przez niego podjęta jeszcze W DOMU. Jest w tym coś niepokojącego, prawda? I o wiele smutniejszego od faktu, że Geri z nikim nie mieszka. On już nawet nikogo nie szuka, nie spodziewa się z nikim spotkać, jest pewien, że będzie sam. Człowiek wyrusza do parku, wiedząc, że nikogo tam nie znajdzie. I nikogo nie znajduje.

 Jest coś niepokojącego w tym obrazku, prawda?


Stary, osamotniony, zasiada więc do partii sam ze sobą - bo nie ma z kim -  do gry, w której nagrodą jest... sztuczna szczęka. Z początku może wydawać się to nawet zabawne, lecz gdy filmik się kończy, ze smutkiem uświadamiamy sobie, że szczęka nie została wybrana dla przysłowiowych jaj - Geri jest nie tylko samotny, ale też biedny, jego emerytura ledwo wystarczy mu na przeżycie, tak więc jego największym skarbem - obok szachów - jest garnitur sztucznych zębów, które pozwalają mu po prostu normalnie funkcjonować.


Myślisz, że na emeryturze kupisz sobie poduszkowiec-Ferrari i będziesz pocinał w Diablo VI do późnych godzin nocnych? Pomyśl jeszcze raz.

Brrrr...

Ale - jak już wspominałem - nie trzeba być geniuszem, by dostrzec w "Grze Geriego" zadumę jego twórców nad przyszłością, nad życiem na emeryturze. Zwyczajni analizatorzy zapewne po odkryciu tej warstwy znaczeniowej podaliby sobie samym dłonie i uśmiechnęli się do siebie szeroko, gratulując sobie przebiegłości. Lecz czy my zadowolimy się dotychczasowymi wnioskami i zakończymy naszą przygodę z Gerim na tym etapie?

Do jasnej choinki, nie!

Bo przecież rzuca nam się niemalże pod same oczy problem wielki jak byk! Nie można zaprzeczyć, że "Gra Geriego" jest bardzo sprytnie pomyślana. Nieskomplikowany zabieg, jakim jest ukazanie jednej scenki z życia emeryta, okazuje się genialny w swej prostocie, bowiem obserwacja pięciu minut jego egzystencji mówi nam o wiele więcej o całym jego smutnym bytowaniu, niż gdyby autorzy rozpisali nam jego biografię na eleganckie CV. Jednakże nie można oprzeć się wrażeniu, że Geri jest nieco... eee... ekscentryczny.... i gdyby to był film fabularny, z pewnym zdumieniem patrzylibyśmy na jego poczynania, zastanawiając się "Co on ćpał?" "O co tu chodzi?" czy wreszcie "Czy brak mu piątej klepki?"

O właśnie, i tym się teraz zajmiemy! Czy Geriemu brak piątej klepki czy jest ekscentrykiem, który po prostu lubi rozgrywać partie sam ze sobą? Innymi słowy - czy zdaje sobie sprawę z tego, że jego oponentem jest on sam czy może wydaje mu się, że gra przeciwko komuś innemu? Jasne, że analizowanie stanu umysłowego postaci fikcyjnych, tym bardziej bohaterów filmów animowanych, samo w sobie jest dość nienormalne, ale nikt nie mówił, że ten blog jest normalny, rajt? Dobra, mój drogi Watsonie, bierzmy się do roboty!


-Sherlocku, miałeś rację, Geri miał skoliozę idiopatyczną! Jak do tego doszedłeś?
-To elementarne, mój drogi Watsonie, zaraz ci to wszystko wyłożę...


Na samym początku poczyńmy więc założenie, żeby łatwiej było nam się bawić. Otóż tak, Geri był szaleńcem. Jeżeli był, to jego umysł produkował obrazy, których nikt poza nim nie widział - innymi słowy, jego odbiór rzeczywistości był zaburzony. Ma się rozumieć, że w tzw. normalnym życiu ten oczywisty wniosek niewiele by nam pomógł w ustaleniu prawdy, lecz pamiętajmy, że mamy do czynienia z filmem, medium, które - podobnie jak książka - może pokazywać świat przedstawiony Z PERSPEKTYWY bohaterów.

Jeżeli założymy dwie rzeczy - mianowicie, że

a) Geri był szaleńcem

b) Film przedstawiony jest z jego perspektywy

to wtedy założenie drugie pozwoli nam w bardzo prosty sposób utrzymać bądź obalić zasadność pierwszego, bowiem dojrzymy w świecie przedstawionym lekkie deformacje. Oczywiście nie mam tu na myśli szarżujących smoków czy bezgłowych klientów Biedronki, zaopatrujących się w bułki, wtedy bowiem sprawa byłaby oczywista i nawet nie byłoby potrzeby przeprowadzania analizy, chodzi mi o bardziej subtelne znaki.

Gorzej, jeżeli założenie drugie jest błędne, wtedy będzie mały problem, ale póki co obstajemy przy tym, że jest ono prawdziwe.

Albo raczej w połowie prawdziwe. Dlaczego w połowie?

Mianowicie świat przedstawiony możemy oglądać oczami Geriego (i stąd delikatne deformacje), ale zachowanie samego emeryta jest wskazówką, powiedzmy, obiektywną - innymi słowy, zachowuje się tak i tak, lecz w jego wyobraźni zachowanie to nie zostaje przeinaczone, bo po prostu nie ma ku temu powodów. Jeżeli wszystkie swe siły mentalne zaprzęgł do stworzenia sobie wyimaginowanego przyjaciela, to nie będzie przekonywał sam siebie, że zachowuje się inaczej, niż się zachowuje, bo wtedy stworzona iluzja byłaby całkiem bez sensu. Osoby dotknięte chorobą psychiczną najczęściej starają się przekonać otoczenie - i samych siebie - że to, co widzą, jest prawdą, a nie wbijają sobie do głowy, że są wariatami (zresztą gdyby Gerti sam się zorientował, że z jego głową jest coś nie tak, to znowu ta analiza byłaby po prostu zbędna).

Podsumowując - będziemy przyglądać się nie tylko otoczeniu, ale i samemu Geriemu, szukając dowodów na poparcie naszej tezy. Jeżeli takowych nie znajdziemy, to teza główna upadnie i tym samym wykażemy, że emeryt po prostu lubi się bawić sam ze sobą i zdaje sobie sprawę z tego, że ma wymyślonego przyjaciela

Ufff.

Na dobry początek przypomnijmy sobie ten obrazek:


Duru tururu tu tu!!! .... Duru tururu tu tu!!! ... SITTING ON THE PARK BEEENCH!!!!!

Pamiętacie zapewne (bo pamięć macie niesamowitą), iż zwróciłem uwagę na to, że park jest dziwnie wyludniony. Właśnie... Tutaj pojawia się pytanie - czy to sen czy to jawa? Czy w parku naprawdę nikogo nie ma, czy Geri po prostu nikogo NIE WIDZI/NIE CHCE WIDZIEĆ?

"Hola, hola!" zakrzyknie ktoś. "Przecież to jakieś brednie! Co z tego, że w parku nie ma ludzi? Jest jesień, pewnie nieco zimno na dworze, to się ludziska pochowały w domkach i oglądają telepudła!" Racja, mogłoby i tak być. Jednakże wydaje mi się, że sceneria jest zbyt surrealistyczna, by mogła być prawdziwa. Co mam na myśli? Już wyjaśniam.

Przypatrzmy się jeszcze raz naszemu bohaterowi:



Co widzimy? Pana w późnośrednim wieku, z okularkami na nosie, szachownicą pod pachą... zaraz... garnitur? Lekka koszula? Czy to jest ubranie odpowiednie na wyprawę do zimnego parku? Nie, moi drodzy. Geri nie ma nawet czapki na głowie. Tak więc teza, że park jest wyludniony z powodu mrozów, upada.

"A może po prostu jest pora wczesna?" - spyta ktoś nieśmiało. - "Może wszyscy wylegują się w łóżeczkach i nikt jeszcze z nich nie zdążył wstać? Może staruszek ruszył na dwór o piątej rano i dlatego nikogo nie zastał?"

Ten tok rozumowania mi się podoba, lecz... nie, nie wydaje mi się. Dlaczego?

Po pierwsze, gra Geriego została przedstawiona nam - ze zrozumiałych względów - w skrócie. Rozgrywka na pewno trwała o wiele dłużej, niż 5 minut filmu, ale reżyser dokonał odpowiednich cięć i przyspieszeń akcji, by nie zanudzić widza. Załóżmy, że Geri to szczwany lis i potrafi pokonać samego siebie dość szybko. Dajmy na to... 15 minut. W przeciągu tych piętnastu minut ani razu nie widzimy choćby jednego przechodnia, który zmierzałby do pracy. Gdyby rzeczywiście była wczesna pora, to oczywiście, innych graczy mógłby tu nie zastać, lecz całkowity brak ludzkiej aktywności jest dość podejrzany.

Załóżmy jednak, że park znajduje się gdzieś na uboczu miasta (miasteczka?) i nie trzeba go przemierzać, by dotrzeć do roboty. Pamiętajmy jednak, że czas akcji to dość "zaawansowana" jesień (świadczą o tym krwiste kolory liści drzew). Jak wszyscy wiemy, jesienią dni są coraz krótsze i słońce wstaje trochę później, niż zwykle. Pora nie może być więc AŻ TAK wczesna, by nikogo tu nie zastać.

Ale OK, niech będzie - Geri mógł mieć wyjątkowego pecha i wpaść do parku - widma, który to o wczesnych porach rannych jest wyludniony, podczas gdy gdzie indziej życie toczyło się w najlepsze. OK. Są jednak inne przesłanki, które wydają mi się być dowodem na to, że park jest w połowie projekcją umysłu starca.


Przygotujcie się na intelektualny wycisk i genialną analizę, zbóje!!! Ja tu trzymam wskaźnik!!!


Pomińmy już nawet to, że przy pozostałych stolikach nikt nie siedzi i nie siedział jeszcze przed przybyciem Geriego na miejsce zdarzeń (zwróćcie uwagę na liście, walające się po stołach). Pomińmy to, że nikt nawet się nie przechadza w pobliżu, że nawet nie słychać odgłosów wydawanych przez innych ludzi czy pobliskie miasto. Przypatrzcie się drugiemu planowi:

 Nie, nie patrzcie na Geriego, tylko dalej, za drzewa!


Jeżeli nie widzicie wyraźnie, powiększcie sobie obrazek. ;)

Macie? To dobrze. Co dojrzeliście?

No właśnie!

Przecież wyraźnie widać, że park jest zewsząd otoczony kręgiem budynków, co więcej, jest ich dosyć sporo i nie znajdują się wcale tak daleko. Tymczasem nie zauważamy kompletnie ŻADNEJ ludzkiej aktywności, żadnego samochodu, żadnego przechodnia, nic, zupełnie, jakby to miasto było opuszczone. Uważny obserwator winien dojrzeć w tle figurki ludzi zmierzających do pracy, autobusów podrzucających tych nieszczęśników na miejsce ich przeznaczenia, tymczasem.... tymczasem nic. Pustka. Kompletna. Geri po prostu NIE WIDZI innych ludzi. A raczej nie chce ich widzieć. Dla niego liczą się tylko szachy.

Stąd możemy wysnuć wniosek, że nasze heros "wyczyścił" park w swojej głowie. Jest samotny, nie szuka partnera do gry, bowiem już go sobie stworzył i tylko na nim się będzie koncentrował. By jednak przekonać samego siebie, że takowy partner jest mu potrzebny, musi stworzyć iluzję całkowitego osamotnienia - stąd dla niego miasto jest opustoszałe.

Jasne, można by powiedzieć, że powód wyludnienia aglomeracji jest prozaiczny jak bułka z masłem o poranku - po prostu Pixarowi nie chciało się robić animacji innych ludzi, przechadzających się gdzieś w tle, skoro i tak nikt nie będzie na nich zwracał uwagi i nie jest to w żądnym stopniu potrzebne do zrozumienia całej historii. Oczywiście, tak też może być - ale my, na potrzeby naszej analizy, musimy uznać "Grę Geriego" za dzieło kompletne - tzn. że wszystko ma w nim sens i wszystko jest na swoim miejscu, że autorzy pokazali nam dokładnie to, co chcieli pokazać i tyle, ile mieli pokazać. Uznajemy, że Pixar nie był leniwy i nie chciało mu się robić dodatkowych postaci, lecz że brak innych istot ludzkich jest celowy. Inaczej nie ma sensu analizować żadnego filmu animowanego, bo czynnik pt. "gnuśność autorów" wszystko by nam popsuł ;)

OK, załóżmy, że Was przekonałem, Drodzy Czytelnicy i możemy analizować dalej. Przekonałem czy nie?


Zanim odpowiecie na to pytanie, przypominam, że Św. Mikuś przychodzi tylko do grzecznych, kulturalnych, pomocnych i wrażliwych na starania bliźnich, dzieci ;)


Lećmy dalej. Geri przystępuje do nierównego boju - Geri "biały" kontra Geri "czarny". Zauważmy, że zawodnicy różnią się od siebie nie tylko kolorem szachów, ale również tym, że jeden ma okulary na nosie, drugi zaś nie. Nie, nie konotuję tu jakichś magicznych właściwości okularów, które pojawiają się i znikają (teleportacja?), bo wszyscy wiemy, że emeryt raz je zakłada, raz ściąga (pan w ostatnim rzędzie nie wiedział o tym? Hm, może pora odstawić masło? ;) ). Nie to jednak jest najważniejsze! Ważny jest sam fakt zakładania i ściągania binokli!

Dobra, gdybyśmy założyli, że Geri zdaje sobie sprawę z tego, że walczy sam ze sobą, to czy musiałby bawić się w takie gierki? No dobra, ok, sam fakt toczenia partii szachów z samym sobą jest już dziwny, ale czy gdyby robił to świadomie, to bawiłby się w zmienianie swego wyglądu? Czemu ma to służyć? Przecież w swojej imaginacji może zmienić sobie facjatę nie do poznania; może nawet udawać, że "pyka" z samym George'm Bushem, po co więc takie trywialne zabiegi? Więcej - przecież sam na siebie nie jest w stanie spojrzeć, po co więc ściąga te bryle?

Wydaje mi się, że odpowiedź jest taka - próbuje przekonać samego siebie, że to nie on; że gra z kimś innym. Aby "wyczyścić" swój świat i wypełnić go elementami, które dlań są wygodne, ucieka się do najprostszych, dostępnych mu, zabiegów - drugi Geri nie ma okularów, nie jest więc mną. Jasne, najlepiej by było, gdyby na czas przeistaczania się w drugiego osobnika przebierał się za Godzillę, wtedy złudzenie byłoby doskonałe, ale pamiętajmy, że a) pewnie nie ma pieniędzy na taki strój b) zabrałoby mu to dużo czasu c) fakt przebierania się byłby nie tylko niewygodny, ale również psułby stworzoną przez niego iluzję daleko dalej, niż zwykłe zakładanie okularów!


Geri podczas partyjki golfa z samym sobą.


Przecież przy każdej turze musiałby zakładać strój, ściągać go, zakładać, ściągać... Nawet w umyśle nie do końca zdrowym musiałoby się narodzić podejrzenie "Hola hola... to przecież JA przebieram się za tego drugiego!" A akt założenia okularów wymaga niewielkiego wysiłku i jednak jest pewnego rodzaju zmianą tożsamości, bowiem dotyczy okolic twarzy, oczu, czyli zwierciadeł duszy.


Nie wierzysz w okularową moc kształtowania osobowości? Przypomnij sobie tego gościa. Gdy je zakładał, to nie tylko sam siebie nie poznawał, ale i inni ludzie też go nie rozpoznawali!

Kolejnym dowodem jest sam przebieg partyjki. Czy osoba, która gra sama z sobą dla zabicia czasu, tak ekscytuje się rozgrywką? Czy musi uciekać się do sztuczek, by rozgromić oponenta, czyli siebie? Skoro gram z samym sobą, to jest mi chyba wszystko jedno, który "ja" wygra? Tymczasem Geri zachowuje się tak, jak gdyby stawiał czoła wyjątkowo zręcznemu, wrednemu i niebezpiecznemu przeciwnikowi. By wygrać, ucieka się do podstępu, co już nieco wykracza poza zwykłą zabawę, prawda? Geri nie udaje; on zachowuje się tak, jak gdyby naprawdę grał z kimś innym. Po drugie, samo rozwiązanie akcji - jaki byłby sens oszukiwania, skoro tylko udawałby, że walczy z samym sobą? Zapewne i Wy kiedyś graliście w karty z samymi sobą, ot tak, dla zabicia czasu. Czy wtedy zwycięstwo miało jakieś znaczenie? Nie, liczyła się sama rozgrywka. Nie było ważne, kto wygra, bo przecież tak czy tak wygrywaliście Wy. Dla Geriego jednak najważniejsze jest zwycięstwo. O jakim zwycięstwie można mówić, jeżeli nie wierzy się, że pokonany przez nas wróg jest istotą autonomiczną? Dlaczego nie zadowił się tym, że rozgromił swoje "białe" alter-ego, tylko koniecznie musiał wykończyć "czanego" Geriego?


Eeee... tak... autonomicznie rzecz biorąc... autonomicznie jestem... rozdarty... między konstytuowaniem osobowości a... in blanco.


Dalej nieprzekonani, niedowiarki? Dobra, to co powiecie na to! Werble proszę!


Dum! Dum! Dum! Dum!

OK, patrzcie na to!


DO KOGO NALEŻY RĘKA NA PIERWSZYM PLANIE, SKORO GERI SIEDZI NA DRUGIM???

Aha! Pamiętacie, co Wam mówiłem na samym początku? Założyliśmy, że film został przedstawiony z perspektywy Geriego. Teraz mamy dowód na to, że nasze założenie jest trafne. Dlaczego? Jeżeli całość zostałaby pokazana z tzw. perspektywy obiektywnej, to dwóch staruszków nie miałoby prawa znaleźć się w tym samym kadrze! No bo co, że niby klony? Dajcie spokój. Co więcej, nasza druga (a raczej pierwsza) hipoteza też okazuje się prawdziwa! Jeżeli film zostałby przedstawiony z perspektywy zdrowego psychicznie głównego bohatera, to pojawienie się jego złego alter ego też byłoby bez sensu! Jedyne wytłumaczenie, które w tej sytuacji jest dopuszczalne, brzmi:

Geri BYŁ szalony i był przekonany, że nie gra sam z sobą, lecz z jakimś innym Gerim - złym Gerim! Świadczy o tym nie tylko to, że drugi emeryt gra czarnymi szachami, a kolor czarny jest symbolem zła, ciemności etc., ale również to, jak się zachowuje. Poza końcówką, gdy wykazuje się pewną empatią, jawi nam się jako typ nieprzyjemny, arogancki, może też o lekkich skłonnościach sadystycznych.

Tak więc udało się!

Wiktoria!


W tym momencie możemy uścisnąć sobie dłonie i pogratulować sobie wzajemnie pierwszej udanej analizy. Ha ha, było wspaniale! O tak, dobrze się bawiłem! No, naprawdę, było fajnie - to kiedy powtórka? Oj nie wiem, może w przyszłym tygodniu?

Ekhem, tak...

ALE ALE!

Zapomniałem o jeszcze jednej rzeczy!

Pamiętacie, że obiecałem Wam klamrę i pewne przemyślenia? Obietnicę czas dotrzymać! O ile oczywiście nie macie już dość mego ględzenia... ;)

Nieeeeeee.... skąąąąąąąąąąądżeeeee.... dawaj dalej... to przecież TAKIE ciekawe....

Eeee... ok.

Otóż zastanawia mnie tematyka całej tej historii. Oczywiście, pomimo tego, że pisałem o tym wszystkim w tonie lekkim, to jednak nie da się ukryć, że "Gra Geriego" w całkiem wzruszający - a przede wszystkim nienachalny! - sposób opowiada o tak smutnych sprawach jak samotność, starość, przemijanie. Nie byłoby nic dziwnego w tym, że filmowcy z Pixara postanowili poruszyć takie tematy, wszakże nie oni pierwsi i nie oni ostatni, no ale... właśnie, filmowcy z Pixara. Pixara. Wytwórni, której głównym targetem są dzieci. Jasne, produkcje z tej stajni mogą oglądać wszyscy, tak starzy i młodzi, każdy przecież znajdzie tu coś dla siebie, ale czy w "Grze Geriego" jakiś smyk dostrzeże coś, co go będzie pasjonować? Wszakże to tylko pięć minut, podczas których emeryt przeskakuje z jednego stołka na drugi, udając, że nie toczy partii szachów sam ze sobą, lecz z oponentem, tak wycwanionym i dobrym w te klocki, jak on sam. Dla dziecka, które przecież na co dzień wciela się w sto różnych postaci, na chwilę staje się Pikachu z Pokemonów i wyzywa wyimaginowanego Raichu (czy jak mu tam) na pojedynek, wygłupy emeryta nie są czymś niezwykłym, a sytuacją raczej normalną, chlebem powszednim. No dobrze, jedynym kuriozum jest to, że bawi się starszy pan, a nie młodzian. Co więcej, czyni to dość ślamazarnie. Dziecko nie widzi więc niczego niezwykłego czy pasjonującego w działaniach Geriego; więcej, z drugiego dna i sensu całej historyjki może nie zdawać sobie nawet sprawy...

Ale właśnie to świadczy o klasie filmowców Pixara.

Jasne, może nie ma tu nic pasjonującego, ale animacja jest krótka, nie zanudzi więc dziecka; co więcej, to, że za pierwszym razem młody odbiorca może nie dostrzec drugiego dna, nie znaczy, że wysiłek włożony w tę produkcję był zmarnowany. Przecież owe dno zawsze tam będzie; może nie wypłynie na wierzch po pierwszym oglądnięciu, może nie po drugim, piątym, dziesiątym, ale w końcu ujrzy światło dzienne. I wtedy młodzieniec zda sobie sprawę z tego, jak sprytnie całość została skonstruowana i jak fajna to animacja. To chyba odróżnia dobry film od złego - ogląda się go z przyjemnością, a mądry przekaz dociera do odbiorcy naturalnie, płynie z prądem opowieści.

Właśnie dlatego na pierwszy post wybrałem "Grę Geriego". By pokazać, że ciekawe przedstawienie trudnych tematów nie jest tylko domeną wielkich, ambitnych reżyserów, ale że zręczny twórca może je ukryć wszędzie. Nawet w pięciominutowej animacji.



PS. Wbrew obiegowej opinii, Sherlock Holmes nigdy nie powiedział do swego towarzysza "To elementarne, mój drogi Watsonie", no ale to już temat na inny post...

PPS. Tym razem, poza zwyczajowym użyciem obrazków zrobionych przeze mnie i znalezionych na Wikipedii, wykorzystałem trzy zdjęcia z

http://tackytouristphotos.com

http://us.123rf.com/

oraz

http://www.fanpop.com/spots/godzilla/






Wujek Staszek radzi: Jeśli chcesz grać sam ze sobą w gry planszowe w miejscach publicznych, wypij najpierw pół litra wódki. Nie staniesz się wtedy przedmiotem wnikliwej analizy pokręconego bloggera, a jedynie dołączysz do grona miejscowego menelstwa.

sobota, 5 maja 2012

Łelkom!

Witaj, przemierzający bezkresne otchłanie internetu podróżniku! Właśnie Twój stateczek dopłynął do portu, do którego zapewne nie chciałeś dopłynąć. Ups, nieopatrznie wpadłeś w me sidła! Bo wiesz, z chatki leśnego gnoma się tak łatwo nie wychodzi - to jak w tym betonowym kręgu, stąd się tylko kopytami do przodu da wyrwać!

No dobrze, dobrze, tak sobie żartuję, ale żarty na bok. Zapewne - jeżeli dotarłeś tu, jak już napisałem, nieopatrznie (na ślepo, ha ha!) - chciałbyś wiedzieć o co kaman i co to za stworzenie tak dziwnie do Ciebie przemawia. Otóż - me miano jest nieważne, ja tu tylko sprzątam, jak to się ładnie mówi, dajmy mu pokój. Najważniejsze jest to, czym się tu będziemy zajmować i dlaczego winieneś zostać na mym blogu, a nie zmieniać adresu na np. wyznaniafufcikofamgo.blog.onet.pl (jeżeli taki blog istnieje naprawdę, to przepraszam jego autorkę ;) ). Otóż:

Będziemy się tu zajmować nie byle czym, lecz sztuką - najróżniejszą, najczęściej jednak filmami i literaturą. Postanowiłem podzielić się z Tobą, mój drogi (przyszły) czytelniku, mymi przemyśleniami i analizami utworów, które uznaję za warte analizy i przemyśliwania. Jakie są to utwory? Teoretycznie każdy twór człowieczych myśli można poddać jakiejś tam analizie, my natomiast spróbujemy podyskutować głównie nad ukrytymi znaczeniam i sensami w tworach dosyć znanych.

Hm, czy Arnie zręcznie ukrył tu jakiś przekaz podprogowy? Czyżby rakietnica była odwołaniem do teorii Freuda, a płonąca w tle ciężarówka sprytnie naprowadza widza na ulubioną lekturę szkolną autorów scenariusza filmu, czyli mitu o Prometeuszu? A może mina Arniego to nawiązanie do smutnego "Lorda Jima" Conrada? Ale czy Jim miał rakietnicę? Eeeee... tu chyba żadnego ukrytego znaczenia nie znajdziemy... wszakże czasami rakietnica jest tylko rakietnicą.



Tu chyba też nie... choć... kto wie?

                  
E, banda knurów bije się o miejscówkę, nic nowego :)


Oczywiście musisz pamiętać, że doszukiwanie się drugiego dna - czy tzw. interpretacja - ma to do siebie, że łatwo może zmienić się w nadinterpretację, ale niech tam, zaryzykujemy. Liczy się wszakże dobra zabawa, rajt? A mam nadzieję, że kilka miłych chwil tu spędzisz. Aktualizacje raczej nieregularne, postaram się jednak działać dość sprawnie.



Eureka! To jest to! Dlaczego Binky, Inky, Pinky i Clyde nienawidzą Pac-Mana? To proste! To Pac - Man jest prawdziwym antagonistą tej tragicznej historii, który zabił biedaków, a teraz ci się mszczą zza grobu! Odwołania do "Shutter" widoczne jak na dłoni, a nawet i do "Zbrodni i kary" (choć tam nie było chyba morderczych duchów... well... whatever, nevermind).






Errr... no właśnie.

Mam jednak nadzieję, że nie zapuścimy się za bardzo w krainę absurdalnych rozważań o niczym i mimo wszystko coś tu ciekawego znajdziesz. Oby. Jeśli tak, zostań ze mną na dłużej i poczytaj to co w chatce gnoma się znajduje (nie, ręce precz od konfitur!).

Niedługo zaczniemy... a na pierwszy ogień pójdzie coś prostego, o tak, na rozgrzewkę! Stay turned!


[Aha, żeby nie było - większość pojawiających się na tej stronie obrazków została zrobiona przeze mnie albo pochodzi z Wikipedii - nie rzucajcie więc na mnie klątw, z Waszej stronki obrazków nie podebrałem ;) ]

PS. Przywitajcie się z Wujkiem Staszkiem, który będzie uświetniał moje posty swoimi złotymi myślami! Hello, Stanley!

Wujek Staszek radzi: Radzić zawsze możesz, choć nie zawsze powinieneś.