poniedziałek, 23 lipca 2012

10 moich ulubionych okładek albumów rockowych

by Oli

A teraz coś z zupełnie innej beczki, jak to mawiał pewien pan z wąsem - mianowicie post nie o filmach, lecz o mojej ulubionej gałęzi sztuki, czyli muzyce. W ramach takiej małej przerwy od tematów filmowych (choć z tego, co wiem, więcej takich przerw się szykuje - bądźcie gotowi!). 

Kiedy wkładam sobie moje ulubione płyty do odtwarzacza, rzadko spoglądam na ich okładki. W końcu nie po to kupuje się albumy, żeby oglądać obrazki, a nośnika używać w charakterze podstawki pod kubek z kawą... ;) No, oczywiście żartuję, bo przecież wiele z tych wspaniałych, wielkich płyt, miało również wspaniałe i piękne okładki. Wiele z nich to prawdziwe dzieła sztuki, inne natomiast zapadły mi w pamięć przez swą, hm... wyjątkowość, by nie powiedzieć - dziwność... 

W każdym razie, każda z nich jest ciekawa na swój sposób i warta zobaczenia, tak więc siądźcie i patrzcie - oto 10 moich ulubionych okładek albumów rockowych. Jeśli macie swoje typy - niekoniecznie płyt rockowych, ogólnie płyt z muzyką ;) - wrzucajcie linki, z chęcią obejrzę.

10. Deep Purple - In Rock (1970)
 


Recepta na okładkę prosta, ale bardzo zabawna. Nie chodzi tutaj tylko o niezły koncept, by - naśladując słynne kamienne twarze amerykańskich prezydentów - "wykuć" także oblicza członków zespołu, podkreślając tym samym talent muzyków, lecz również o grę słów. In Rock - łapiecie? W kamieniu! W rocku! Deep Purple wykuci w kamieniu albo Deep Purple grający rocka! Świetne.


9. David Gilmour - On an Island (2006)


Okładka, który w idealny sposób oddaje zrelaksowaną, bardzo intymną, zamyśloną atmosferę tego spokojnego, pięknego albumu. Samotny człowiek na wyspie patrzy na stado ptaków lecących po niebie... A w tle księżyc. Kojarzy mi się to jakoś z jazzem. Hm.

8. Czesław Niemen - Aerolit (1975)




Jeden z naszych czołowych (jeśli nie czołowy) przedstawiciel prog rocka i psychodelii, o którym stosunkowo niedawno przypomniały sobie media, obudzone jego śmiercią, ma na swoim koncie tak pogrzaną okładkę, że Pink Floyd i King Crimson by się jej nie powstydzili. Spójrzcie na to i powiedzcie mi, o co tu chodzi? Co to ma znaczyć? Nie wiecie? I bardzo dobrze. O to chodzi. Choć akurat biała, pozbawiona wyrazu maska jest dość wymowna... (Nota bene - szkoda, że Polacy nie kojarzą Niemena z "Pielgrzymem", a z "Pod papugami", ale to temat na zupełnie inny artykuł).

7. Frank Zappa and the Mothers of Invention - Freak Out! (1966)


"Mister America, walk on by...." He he he... Sam album jest porąbany jak drzewo po spotkaniu z nawalonym drwalem, okładka nie mogła więc być niczym standardowym... No i nie jest. OK, mamy tutaj dość klasyczne zdjęcie muzyków, lecz tak przerobione i pokolorowane, jakby urwało się z psychodelicznych wizji Syda Barretta... A Frank, "krzyczący" komiksową chmurką "FREAK OUT!" doskonale podsumowuje, jak wygląda ta okładka i jak w ogóle brzmi cały album... "Mister America, walk on by..." he he...


6. Uriah Heep -Look at Yourself (1971)



Naprawdę dziwna okładka. Patrzące skądś wielkie gały, a w centrum lustro. Środkową część zewnętrznego opakowania da się otworzyć, i wtedy pojawia się jasna powierzchnia "prawdziwego" lustra.... zrobionego z folii. Jak wiadomo, folia nie za dobrze nadaje się do oglądania swej twarzy, tak więc obraz wychodzi dość niewyraźny. A gdy w środku opakowania znajdują się zdjęcia członków zespołu, również zdeformowane, to... "Look at Yourself".... łapiecie żart? He he... A poza tym jest w tym obrazku coś dziwnego i nieco niepokojącego.


5. Jethro Tull - Stand Up (1969)



W gruncie rzeczy nie ma w tej okładce niczego nadzwyczajnego, ot, mała karykaturka panów z zespołu. Jednakże obrazek jest naprawdę zabawny, a dodatkowo - zrobiony ze stylem. Co więcej, oryginalne wydanie winylowe przy otworzeniu w miły sposób zaskakiwało szczęśliwego posiadacza - otóż kartonowe postaci muzyków podnosiły się do góry, jak w tych książeczkach dla dzieci. I dopiero wtedy tytuł albumu nabierał sensu, a żart stawał się oczywisty - STAND UP! STAND UP! He he he he... Szkoda tylko, że do wydania CD nie udało się przemycić tego rozwiązania... Ech, biedni posiadacze CD Romków muszą obejść się smakiem i nigdy nie doświadczą tego zdumienia, gdy figurka Iana Andersona z uśmiechem unosi swą czuprynkę do góry...


4. Led Zeppelin - In Through the Out Door (1979)





Jest coś przygnębiającego w tej okładce. Może sama ta scena w barze, może sepia, w której wykonano zdjęcia, a może to, że jest to okładka (są to okładki), która zagościła na - w gruncie rzeczy - ostatniej płycie zespołu ("Coda" to album pożegnalny, ten jest tym "prawdziwym" ostatnim)? Nieważne. Ważne jest to, że atmosfera jest naprawdę specjalna, melancholia jest niemalże namacalna. A co więcej - tak naprawdę ten album ma sześć różnych okładek. Led Zeppelin wydali go w sześciu wersjach, jednakże żaden kupujący nie mógł się zorientować, który wariant bierze, bowiem album pakowano w brązowej, papierowej koszulce, przypominającej torbę. Dopiero po rozerwaniu tego "okrycia wierzchniego" docierało się do jednego ze zdjęć... co ciekawe, w czerni i bieli, a kolor sepii pojawiał się dopiero po zmoczeniu okładki wodą. Naprawdę sprytne rzeczy Zeppelini wymyślili, ale mnie bardziej fascynuje to, iż każde ze zdjęć to tak naprawdę ta sama scena w barze, widziana jednakże z różnych perspektyw, oczami różnych klientów. Co najbardziej intrygujące, wszyscy patrzą na faceta w białym garniturze, pijącego łyskacza. Dlaczego? Tego nie wiemy. Ale kogo to w gruncie rzeczy obchodzi? Liczy się to, że żeby zrekonstruować całą scenę, trzeba mieć wszystkie zdjęcia. Czy panowie ze "Sterowca" chcieli zmusić fanów do kupowania albumu po kilka razy? E, tacy perfidni to chyba nie byli. Szczególnie, że teraz można sobie obejrzeć wszystkie warianty w internecie (huuuura!), a niegdyś zapewne chociażby w prasie specjalistycznej. W każdym razie - pomysł jest przedni.


3. Dio - Killing the Dragon (2002)




Lubię smoki. To naprawdę ciekawe stwory, potężne i majestatyczne, budzą grozę, ale brzydkimi nazwać ich nie można. Smok to niemalże synonim epickości. Dio doskonale to rozumiał i nie ma się co dziwić, że na okładkę kolejnego albumu wybrał właśnie tego stwora. Gad, rozpostarłszy skrzydła, wręcz przytłacza pozostałe postaci na okładce, widać bijącą z niego moc. A pod nim motłoch przerażonych ludzi, uzbrojonych w pochodnie, krótkie miecze i widły, mający zamiar zamordować tę wspaniałą istotę. To bardzo symboliczna sytuacja - tłum głupich i całkowicie zaślepionych osobników postanawia zniszczyć coś wspaniałego, lecz zupełnie niepasującego do ich obrazu świata. Piękna metafora.


2. Pink Floyd - Atom Heart Mother (1970)



Ta okładka w niezły sposób obrazuje, za co lubię Pink Floyd. Byli - szczególnie we wczesnym okresie swej działalności - całkowicie nieprzewidywalni. Jasne, byli perfekcjonistami, którzy dopieszczali każdy kawałek, jednakże kochali eksperymentować i zaskakiwać, nawet na przestrzeni kilku sekund, jednej piosenki. A ta okładka to już totalny odjazd... Wyobraźcie sobie - płyta zawiera jedną z ich najbardziej ambitnych, rozbudowanych i najbardziej znanych prog rockowych suit, dziwny kolaż dźwiękowy i kilka ballad, a co zespół wybiera na okładkę? Krowę. I jak to się ma do zawartości albumu? Zupełnie nie wiem i za Chiny ludowe Wam tego nie powiem. I to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze.


1. King Crimson - In The Court of Crimson King (1969)



Ta okładka to już klasyk i wszyscy ją widzieli, nic więc dziwnego, że pojawia się i na tej liście. Na dobrą sprawę to jeden rzut oka na nią wystarczy, by zorientować się, jaka atmosfera panuje na samym albumie. Ta smutna gęba (choć "smutna" to eufemizm - chyba raczej zrozpaczona, przerażona, w depresji...) została namalowana przez Barry'ego Godbera, komputerowego programistę, i w idealny sposób współgra z pełnymi smutku, strachu i melancholii tekstami piosenek autorstwa Petera Sinfielda. Dodajmy jeszcze, że Godber zmarł na atak serca kilka miesięcy po premierze debiutu King Crimson... hm, dodaje to jeszcze jedną kroplę smutku do tego już i tak dołującego albumu...


Wujek Staszek radzi: Projektujesz okładki albumów rockowych? Nie zadowalaj się zdjęciem spoconych członków zespołu, szalejących po scenie! Najlepiej wyjdź z domu i pstryknij śmietnik. Szczególnie, jeśli band jest trash metalowy... Ha ha, łapiesz? Trash metalowy!

2 komentarze: