by Oli
Widzicie, z jakim wyśmienitym humorem rozpocząłem dzisiejszy artykuł? Ach, czasem sam siebie zadziwiam. Moja kreatywność i wyobraźnia wzrasta, a dowcip się wyostrza. Hehe. Patrzcie i uczcie się, he he!
Ale dobra, stawiam sam siebie do pionu. Pora zabrać się za porządne pisanie, a nie błaznowanie. Dobra. Dzisiaj coś starych filmach. Albo nawet bardzo starych.
Lubię takie filmy. Nie do końca wiem, dlaczego. Może to ten specyficzny klimat sędziwych dzieł? Może prostota wykonania, która jednak nie oznacza prostactwa przedstawianych treści? A może po prostu są to dobre produkcje, a nie manekiny, których wewnętrzną pustkę maskuje się serią hiper-super-sziper-ekstra-mega-pro efektów specjalnych (najlepiej CGI)? Może właśnie to. Szczerze napisawszy, to jest mi wszystko jedno, czy w filmie są efekty specjalne, czy nie. Najbardziej zależy mi na przedstawionej tam historii i klimacie. Ładne ujęcia, symbolika (metafizyczne linie na podłogach szczególnie lubię ;) ) to już w ogóle mnie cieszą, a jak już się trochę psychodelii trafi, oj, to fajnie. Nie znaczy to oczywiście, że te stosunkowo młodsze filmy mi się nie podobają, a ja sam kreuję się tutaj na zamkniętego w kinie konesera krytyka kinematografii (a może snoba?;) ). A nie, podobał mi się np. "Powrót do przyszłości". Jeden z moich ulubionych. Szczególnie jedynka. Choć to nie taki nowy twór... Hm, na pewno powstało coś w przeciągu ostatnich dziesięciu lat, co mi się podobało, ale jakoś sobie nie mogę teraz przypomnieć... "Aliens versus Predator"...? Eeee... nie, to nie jest dobry przykład. To TRAGICZNY przykład. "Aliens versus Predator 2"? Eeee.... "Alvin i wiewiórki" może? "Ultrafiolet"? Errr...
Dobra, zostawmy to na później. Kiedy indziej sobie o tym opowiemy. Nie to, żebym miał coś przeciwko wiewiórkom, ale wiecie, pora w końcu zacząć coś konstruktywnego pisać. Tak więc teraz cooooofamy się w czasie, do lat dwudziestych dwudziestego wieku...
Dwa lata po tym, jak nasi dali bobu bolszewikom, niemieccy ekspresjoniści nakręcili film, który na stałe wszedł do annałów kinematografii – "Nosferatu, symfonia grozy". Jeżeli nie spędziliście ostatnich dwustu lat w stanie hibernacji albo nie zwiedzaliście Marsa, to zapewne o nim słyszeliście.
Guten tag, Herr Orlok! Ale piękny zamek Herr ma! I włości! I facjatę... chociaż nie, proszę wybaczyć, facjaty jednak nie...
I na pewno słyszeliście też o Bramie Stokerze i jego "Drakuli", książce, która rozpoczęła światową wampiromanię (swego czasu była nawet popularniejsza od "Zmierzchu"... wyobraźcie to sobie!?). Pomysłem Niemców było zekranizowanie słynnego dzieła, nie otrzymali jednak na to zgody od wdowy po pisarzu. Tak więc nasi zachodni sąsiedzi kulturalnie powinni się wycofać... nie zrobili jednak tego i po prostu nakręcili film ze zmienionymi imionami głównych bohaterów. W gruncie rzeczy popełnili quasi-plagiat, lecz w tym wypadku można im to wybaczyć, gdyż dzięki temu możemy cieszyć oczy tą produkcją. Poza tym Niemcy wprowadzili też wiele zmian do historii Drakuli... eeem, Orloka... przez co opowiedziana w "Nosferatu" afera nie jest nędznym plagiatem książki Stokera, ale dziełem, które może żyć całkowicie samodzielnie. I można nieźle się bawić, wyłapując różnice i podobieństwa między dwoma utworami. Przynajmniej ja tak miałem.
Fabuły nie ma sensu streszczać, bowiem każdy, nawet jeżeli nie przeczytał "Drakuli", wie, o co chodzi. Jednakże – z powodów wyżej wymienionych, jak również specyfiki czarno-białego kina – wiele postaci wyrzucono ze scenariusza, rola innych została ograniczona. Choć prawdę powiedziawszy Harker (tutaj Hutter) i Mina (Ellen) nawet w wersji książkowej nie wydawali mi się wyjątkowo interesujący. Ot, tacy zwyczajni protagoniści, którzy przypadkowo wikłają się w nadprzyrodzoną aferę. Tutaj jeszcze bardziej nikną w tle – wiadomo, "Nosferatu" trwa 90 minut, a kwestii mówionych (czy raczej „pokazywanych”) tu niewiele.
Za to hrabia Drak... Orlok! Moim zdaniem to jedna z bardziej interesujących interpretacji postaci książkowego wampira. I co ciekawsze, z Drakulą to ma niewiele wspólnego. Orlok jest samotnikiem, drapieżnikiem i potworem, a nie szlachcicem. To odrażająca kreatura, pozbawiona arystokratycznych cech, niepokojące monstrum, z którym nikt nie chciałby zostać na całonocną pogawędkę. Tutaj brawa należą się Maxowi Schreckowi, który z Orloka zrobił odrzucające monstrum. Jest naprawdę... creepy, jak to mówią Anglosasi ;) Szczególnie podobają mi się sceny rozmów Orloka z Hutterem albo te, w których Nosferatu skrada się do swych ofiar. Kolejnym pokoleniom zapadł w pamięć moment, gdy wampir włazi po schodach, a jego cień pada na ścianę, lecz są jeszcze co najmniej dwie tak dobre. Pierwsza, gdy Orlok powoli zbliża się do Huttera, przechodząc przez drzwi. Druga – gdy Ellen widzi hrabiego, stojącego w oknie pobliskiego budynku.
-Skaleczyłeś się! Młoda krew! My preciousssss...
-Eeee, Herr Orlok, zaczynam się czuć w pana towarzystwie lekko niekomfortowo...
W ogóle Nosferatu to taki powrót do wampirzych korzeni. Drakula Stokera to połączenie ludowych wyobrażeń o krwiożerczym nieumarłym z arystokratą (wszakże pisarz wzorował się na postaci Vlada Palownika). Natomiast filmowe monstrum rezygnuje z mieszania ludowych przesądów z postaciami historycznymi. W rezultacie w "Nosferatu" chyba po raz ostatni pojawia się prawdziwy wampir, taki, którego w dawnych czasach bali się wszyscy chłopi. W kolejnych bowiem latach większość - albo nawet wszystkie - utwory o tej tematyce kontynuują stokerowski wizerunek krwiopijcy.
Tutaj warto też dorzucić dwie ciekawostki do naszej recenzenckiej potrawy. Po pierwsze - ugryzienie Orloka nie tworzy innych wampirów, lecz po prostu zabija. Po drugie – to dzięki Nosferatu w głowach ludzkich zakorzeniło się przeświadczenie, iż jeżeli chce się wykończyć nieumarłego, trzeba go wystawić na światło słoneczne. Ani w wierzeniach ludowych ani w książce Stokera światło nie czyni krwiopijcom krzywdy (choć demaskuje ich naturę).To właśnie tutaj po raz pierwszy w historii [SPOILER SPOILER SPOILER] wampir zamienia się w proch, gdy zastaje go świt; zakończenie zrobiło na widzach tak duże wrażenie, że do dziś wydaje nam się, iż nieumarłym opalenie od zawsze nie wychodziło na zdrowie [KONIEC SPOILERA].
Od Maxa Schrecka prostą drogą docieramy do kolejnego zagadnienia - gry aktorskiej. Jak już wspominałem, Orlok jest genialny, jak jednak radzą sobie inni aktorzy? Cóż, bardzo ciekawie się ich ogląda. Widać, że Niemcy nie są jeszcze przyzwyczajeni do sztuki filmowej, a ich bogata gestykulacja i mimika wskazują na to, że ciągle jeszcze głowami siedzą w teatrze. Nie jest to żaden zarzut, bowiem sprawili się dobrze, ale jednak dość ciekawie to wygląda. Czasami grymasy (np. przerażenia) wydają się nieco przesadzone i przerysowane, ale nie psuje to odbioru całości.
Postapokaliptyczna Ameryka? Nie, XIX wieczne Niemcy!
No i właśnie, dużo pisałem o aktorach, zmianach w stosunku do podań ludowych i powieści Stokera, o postaciach, ale o samym obrazie jakby jedynie napomknąłem. A jest przecież co oglądać!
Dobra, jak już wspominałem kilka akapitów temu - o fabule nie ma sensu pisywać, to dla nikogo żadne novum nie jest. Zresztą tutaj nie do końca chodzi o samą historię, ważniejsze są przeżycia artystyczne i klimat. Artyzm filmu jest bezapelacyjny, przeżycia zostawię każdemu do... eee... przeżycia, a tymczasem wezmę się za nastrój.
A nastrój jest pełną gębą. Co prawda przeniesiono miejsce akcji z dżdżystej i mglistej Anglii lat 90 XIX wieku do Niemiec lat 30 tegoż samego stulecia, jednak nie wpływa to ujemnie na niepokojący klimat opowieści. Transylwania została pokazana w perfekcyjny sposób, z tymi wszystkimi brudnymi chałupkami, zastraszonymi wieśniakami i nieprzebytymi lasami. Na uwagę zasługuje też zamek Orloka, iście gotycka budowla, choć już na wstępie widać, że coś z nią jest nie tak... jest taka lekko... zaniedbana? Ponura? Właśnie taka. A wąskie, duszne korytarzyki potęgują tylko atmosferę niepewności, która nie znika nawet wtedy, gdy akcja przenosi się do Niemiec. In plus wypada również niezbyt szczęśliwe zakończenie (choć samo rozwiązanie akcji wydaje się trochę za szybkie i nieco naiwne, ale to malutki feler).
Miłośnikom malarstwa i wspomnianych wyżej „przeżyć artystycznych” film oferuje ładne, można nawet powiedzieć neoromantyczne, krajobrazy, co natomiast zostaje dla fanów horroru? Nie da się ukryć, że pomimo tego, iż to jedno z arcydzieł kinematografii, to jednocześnie jest też horrorem, gatunkiem, która ma za zadanie straszyć widza. Cóż, film swoje lata już ma i fanom "Avatarów" i "Matriksów" może wydawać się nieco śmieszny. Dla miłośników wszelkiego gore krwi i trupów tu za wiele nie ma. Jednakże jeżeli szukamy dziwnego, lekko onirycznego klimatu, to dobrze trafiliśmy. Kilka scen (wspomnianych przeze mnie kilka akapitów temu) dalej potrafi przestraszyć co bardziej strachliwych, a ta, gdy Orlok stoi w oknie zrujnowanego budynku, jest po prostu piękna w swej dziwaczności.
Dlatego jeżeli nie spodziewasz się walk z wampirami ala rozróba z udziałem Godzilli, z rozwalanymi budynkami i płonącymi elektrowniami atomowymi, ani pogromców wampirów ala całkiem niedawno nakręcony "Van Hellsing",z różnymi maszkarami i pojedynkami na wszelakie rodzaje broni białej i palnej, ani krwawej jatki, to Nosferatu może Ci się spodobać. Niektóre rzeczy się nie starzeją i ten film – pomimo 90 wiosenek na karku – jest jedną z nich. Mnie się podoba i czasem do niego wracam, gdy jestem już znudzony ciągłymi pościgami, strzelaninami i pseudo-sztukami walki na stacjach komercyjnych albo pseudo-debatami na tych publicznych. Jeżeli szukasz nastrojowego utworu, ze wspaniałą kreacją wampira, to nie szukaj dalej. Oglądaj.
Nosferatu w oknie - psychodela pełną gębą!
OCENA– 10/10 (Interesujące dzieło niemieckiego ekspresjonizmu, dzięki któremu możemy do dnia dzisiejszego podziwiać zdeformowanego wampira, którego nigdy byśmy nie posądzili o związki z Drakulą. Gdy takiego spotkacie, to nie zgadzajcie się zostać u niego na noc!)
Wujek Staszek radzi: Zważajcie na mądrości zawarte w dawnych dziełach! "Nosferatu" ma duże walory edukacyjne - pamiętaj, żeby nie wybierać
się do Rumunii, gdy poprosi Cię o to jakiś zbzikowany osobnik, któremu
źle z oczu patrzy. Gdy się skaleczysz, a on zacznie się na widok twej krwi dziwnie ślinić, to nie zostawaj u niego na noc. A nigdy, PRZENIGDY niech się nie wprowadza do domu
naprzeciwko.
Przydatne rady.
OdpowiedzUsuńCiekawy post :)Podoba mi się Twoje podejście do starych filmów. Ja również jestem fanką Draculi i Nosferatu :P Szkoda, że już nie robią takich filmów...
OdpowiedzUsuńLeonek
Tak właśnie podejrzewałem, że lubisz wampiry ;) Ja najbardziej lubię właśnie "Nosferatu" i "Horror Draculi" z 1958 (wydaje mi się, że Christopher Lee był najlepszym Draculą w dziejach). Natomiast "Dracula" z 1992, choć zachwalany, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia... ale to temat na inny post ;)
Usuń"Szkoda, że już nie robią takich filmów..." - Prawda! Choć czasami coś takiego się trafi... ;) Np adaptacja najsłynniejszego opowiadania mistrza Lovecrafta, "Zew Cthulhu":
http://www.youtube.com/watch?v=XHuY2wXTd0o
Filmidło z 2005 roku, stylizowane na film niemy z lat 20. Rzecz warta obejrzenia, chyba jedyna dobra adaptacja Lovecrafta (hm, choć jeśli się nie mylę, to "Kolor z przestworzy" także został porządnie zekranizowany).
Choć wiadomo, że nawet najlepsza adaptacja opowiadań nie przebije... ;)
Bardzo cenny wpis! Zgadzam się, że nadmierna ekspozycja na słońce może mieć poważne konsekwencje zdrowotne, a często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ważne jest, by pamiętać o ochronie skóry, szczególnie w trakcie upalnych dni. Warto stosować odpowiednie filtry przeciwsłoneczne i unikać słońca w najgorętszych godzinach, żeby zapobiec poparzeniom i starzeniu się skóry. Dzięki za przypomnienie o tych zagrożeniach – z pewnością będę bardziej świadomy w przyszłości!
OdpowiedzUsuń