by Oli
Ufffff! Dzień żałoby narodowej (1 września ;) ) za nami, czas wrócić do Gwiezdnych Wojen! Dziś zakończę cykl postów, rozpoczęty prawie miesiąc temu, a za tydzień napiszę coś o moich ulubionych angielskich komediach, za dwa... niespodzianka!
I już bez zbędnych wstępów –
lecimy!
2. Pałac Jabby (Powrót Jedi,
1983)
Szybko! Zgadnij, co z pałacu Jabby zapadło najbardziej w pamięć wszystkim fanom Gwiezdnych Wojen? Podpowiem - to nie ten pełen uczucia wzrok, którym C3PO patrzy na Jabbę!
Jabba nie był ważną postacią w serii filmów pt. Gwiezdne Wojny, bez względu na to, co próbują nam wmówić
fani Star Wars i autorzy tryliardów książek opisujących
najdrobniejsze szczegóły z życia postaci sagi (np. Jabba pierwszy
raz zjada ślimaka, pierwszy raz idzie do przedszkola, Jabba na
wakacjach etc.). W „Nowej Nadziei” i „Imperium kontratakuje”
nawet nie pokazał swej gęby. No dobra, w reedycjach „Nowej
Nadziei” rozmawia z Solo, ale w momencie premiery „Powrotu Jedi”
ta postać na dobrą sprawę nie istniała i nikt nawet nie wiedział,
jak ten stwór wygląda. W pierwszej części starej trylogii widmo
kary z łapy (macki?) prawie-antropomorficznego ślimaka było
motywacją dla Hana Solo do wyruszenia w podróż, natomiast w
„dwójce” – motywacją do pozostania w szeregach Rebeliantów i
pretekstem dla całkiem fajnego cliffhangera. Ale Lucas nie mógł
długo trzymać Jabby za kulisami, w końcu przyszła chwila, gdy
wątek należało rozwiązać.
No i niestety, chyba lepiej było
zostawić go w spokoju.
Oto najciekawsza rzecz, jaką Jabba zrobił w swoim życiu. Albo raczej zrobiono za niego. Został uduszony przez Leię. To dużo o nim mówi. Szczególnie jako postaci.
Sekwencje w pałacu Jabby są raczej
lekko dziwne, lekko nudnawe (przynajmniej dla mnie) i lekko
przydługie, widz czeka tylko, aż w końcu wrócimy do o wiele
ciekawszego wątku „imperialnego” (tym bardziej, że pierwszy raz
w starej trylogii do akcji wkracza osobiście Imperator, jest więc
na co czekać), a kwestia miejscowego watażki, który szumnie nazywa
sam siebie bossem mafijnym, jest, oględnie mówiąc, średnio
pasjonująca. Tym bardziej, że tak naprawdę scenariusz w tym
momencie chyba przycupnął sobie w kącie i zasnął, bo to, co się
tam wyrabia, nie mogło być zaplanowane. Wydaje mi się, że w
momencie kręcenia tych scen scenariusz w ogóle nie istniał, a
wszystko robiono w locie, bez pomysłu i bezrefleksyjnie.
Dlaczego tak uważam? Bo właśnie w tej sekwencji absurdy wprost
wylewają się z ekranu na salę kinową/do naszych mieszkań, brudząc
nasze - do tej pory sprawne i czyściutkie (choć w przypadku moich
jest to kwestia dyskusyjna, ha! :P ) - komórki mózgowe.
A, i te sceny dostarczają nam kolejnych dowodów na to, że Luke Skywalker był kretynem. Możemy również zastanowić się nad kondycją psychiczną jego towarzyszy, którzy widzą, że prowadzi ich wariat, a idą za nim bez szemrania (aż chce się przytoczyć słowa Obi-Wana - „Kto jest głupszy? Głupiec czy ten, który podąża za głupcem?”).
A, i te sceny dostarczają nam kolejnych dowodów na to, że Luke Skywalker był kretynem. Możemy również zastanowić się nad kondycją psychiczną jego towarzyszy, którzy widzą, że prowadzi ich wariat, a idą za nim bez szemrania (aż chce się przytoczyć słowa Obi-Wana - „Kto jest głupszy? Głupiec czy ten, który podąża za głupcem?”).
Luke Skywalker, bohater Rebelii, pilot, mędrzec, Jedi i twórca szalenie skomplikowanych, bezsensownych planów, które spokojnie można by zastąpić pomysłami dziesięcioletniego Stasia. Pomysły Stasia są efektywniejsze.
Bo podczas gdy Han Solo skończył
jako droga dekoracja na ścianie ślimaka, a sam właściciel
przybytku dobrze się bawi, najwięksi bohaterowie Rebelii
zabunkrowali się gdzieś i całą noc głowili się, jakby
tu przemytnika odbić. Niestety, chyba pili przy tym dużo bimbru i
zagryzali grzybkami, bo to, co wydumali, to po prostu śmiech na sali
(ha ha ha!). Aby dokładniej przedstawić Wam, na czym moim zdaniem
polega absurd całej imprezy u Jabby, spróbuję odtworzyć, jak
mogłaby przebiegać dyskusja naszych geniuszy:
Dobra, Luke, to co robimy?
Podkradamy się w nocy, porywamy Hana i podkładamy bombę pod pałac?
Lando, zniesmaczyłeś mnie! Jak
można tak robić?
To może wpadniemy tam razem z
wojskami Sojuszu i po prostu ich wszystkich pozabijamy?
Nie, tego też nie możemy zrobić!
Dlaczego?
No bo nie! Poza tym żal mi tych
wszystkich kryminalistów, którzy zginą podczas naszego ataku!
Idźmy droga pokojową!
Dobra, Luke, to jaki jest plan?
Uch, świetny, myślałem nad
nim pół roku! Słuchajcie, robimy tak – Lando, ty wkradniesz się
w łaski Jabby i będziesz udawał jego strażnika!
Eeee... to raczej trudne, bo
jak mam zostać z dnia na dzień jego strażnikiem? Nie pozna mnie?
Spokojnie, jest ślepy jak kret,
podkradłem mu szkła kontaktowe, hu hu huuuu!
Eee... no dobra, czyli zostaję
tym strażnikiem, a potem w nocy cichcem wykradam Hana i wiejemy,
tak?
Nie!
E?
Nie, to bez sensu. Robimy
inaczej – najpierw wyślemy C3PO i R2D2 do pałacu, żeby
przemówili Jabbie do rozsądku!
Ale Luke, to bez sensu, Jabba
nigdy nie ulegnie...
Wiem! To część mojego planu!
Jabba uwięzi także droidy!
CO!?
Ale poczekajcie, to nie koniec!
Potem do środka wejdzie Leia przebrana za łowcę nagród, prowadząc
Chewbaccę na smyczy.
Zaraz, zaraz, to Chewbaccę
Jabba też uwięzi?
No jasne!
Nie ogarniam...
Czekajcie, to nie koniec! W nocy
Leia uwolni Hana z karbonitu...
Nareszcie!
...ale zostanie złapana przez
Jabbę, który zrobi z niej swoją niewolnicę, każe jej ubrać
metalowe bikini i przywiąże łańcuchem do swojego tronu!
CO!?
Ale spokojnie, wszystko idzie
zgodnie z planem!
Ale po co...?
Ze względów estetycznych [tu
Luke uśmiecha się dziwacznie, mniej więcej tak: :P ]. Nie
martwcie się, bo przechodzę do kolejnej fazy mojego planu! Bo potem
na scenę wkraczam ja! Spróbuję przekonać Jabbę, żeby nas
wszystkich wypuścił, ale on się nie zgodzi, bo sztuczki Jedi nie
działają na Huttów; wkurzy się i zrzuci mnie do jamy jego
osobistego potworka, którego oczywiście zabiję.
Ale Luke, to bez sensu,
przecież teraz będziemy mieli do uratowania nie tylko Hana, ale
Hana, Leię, Chewbaccę, R2, C3PO, no i jeszcze ja bym chciał
się jakoś stamtąd wydostać!
Milcz! Jesteś postacią
drugoplanową, nikt cię nie lubi! Słuchaj mądrzejszych! Jabba
wkurzy się i wszystkich wsadzi na barkę, zabierze na pustynię,
gdzie spróbuje wrzucić nas do jamy Sarlacca, w którego brzuchu
będziemy trawieni przez wieki...
CO!?
Ale spokojnie, bo w ostatniej
chwili R2 podrzuci mi miecz świetlny, który ja zawczasu ukryję w
jego trzewiach, no a dalej to będziemy musieli walczyć z setką
strażników i łowców nagród, ale spoko, damy radę!
Czy my naprawdę nie możemy
nocą zakraść się do pałacu i uwolnić Hana?
NIE!
Luke... ten plan to największy
kretynizm, jaki w życiu słysza...
La la la la! Nie słyszę was,
nie słyszę, jestem zajęty wkładaniem miecza do głowy R2! La la
la! A zaraz zjem śrubokręt!
…
Jeżeli ktoś spróbuje mi wmówić,
że plan Luke'a był „ryzykowny, aczkolwiek całkiem logiczny”,
to grzecznie poproszę go, żeby krok po kroku wytłumaczył mi, jaki
jest sens tych wszystkich zakręconych działań i dlaczego nie można było pójść prostą drogą (wykraść karbonit nocą),
ewentualnie podłożyć bombę, ukrytą w torcie, pod drzwiami Jabby?
Gdyby na taki plan wpadł Herr Flick, a nie Luke, byłoby to
zrozumiałe, ale Gwiezdne Wojny są historią na serio, a
nie parodią działań szpiegowskich, więc dlaczego 1/3 „Powrotu
Jedi” to absurd jak z Monthy Pythona? A jeżeli ktoś dalej będzie
mi mówił, że się czepiam i że wszystko to „może jest lekko
przekombinowane, ale w gruncie rzeczy logiczne”, to wrzucę go do
jamy Sarlacca!
A, o pojedynku Luke'a z Bobą Fettem,
który przywodzi na myśl nieco filmu z Flipem i Flapem (wszyscy
potykają się o własne nogi, dostają w głowę drabinami etc.) nie
będę już wspominał. W ogóle sceny na barce to jakieś jaja, z
Hanem Solo, Chewbaccą i Lando Calrisianem bujającymi się na linach
jak małpy w cyrku, ale niech tam – Luke wymachuje zielonym
mieczem! Jest miecz świetlny, jest impreza!
URAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Dlaczego więc tak naprawdę musimy
się męczyć z tymi pozbawionymi sensu sekwencjami? Odpowiedź jest
bardzo prosta! Z trzech powodów: A) Żeby była akcja (szczególnie
moment, gdy Luke wymachuje na barce zielonym mieczem) B) Żeby
zapchać 1/3 filmu (widocznie nie było pomysłów, jakby tu
rozciągnąć wątek imperialny) C) Jedno słówko:
FANSERVICE!
FANSERVICE!
Fanservice - rzecz z fabularnego i logicznego punktu widzenia całkowicie bez sensu, ale kogo to obchodzi?
O tak! Wszakże gdyby nie sceny w
pałacu, nie byłoby gdzie upchać tych kosmicznych śpiewaczek, o
których była mowa trzy tygodnie temu. Gdyby nie sceny w pałacu,
zielona tancereczka w prawie nieistniejącym stroju ala sieć rybacka
nie miałaby gdzie pląsać. A przede wszystkim – gdzie wystąpiłaby
Leia w stalowym bikini? No nigdzie by się takiej scenki nie dało
upchać (hm, wśród Ewoków nie, na Gwieździe Śmierci też, może
wakacje na Naboo?)!
Fanservice wersja 2. Postać bez żadnego znaczenia dla fabuły, bez kwestii dialogowych, a ilu ma fanów!
Pamiętajmy, że przez dwie poprzednie
części Leia biegała ubrana dość normalnie (no dobra, ciastka na
głowie to jakieś tam kuriozum) i była otulona dość szczelnie,
stąd też moment, gdy można sobie ją dokładnie – i to prawie w
całości – obejrzeć, musiał być miłym zaskoczeniem. No i
prawda jest taka, że Leia w bikini miała odwracać uwagę widzów
od tego, że przez 1/3 „Powrotu Jedi” fabuła poszła sobie
przyciąć komara.
A biorąc pod uwagę to, jak wielu
osobników płci męskiej szuka w Google'ach zdjęć Lei w tymże
kultowym już stroju i to, jak wiele przedstawicielek płci pięknej
zakłada na zlotach fanów właśnie ten „ubiór” (choć
trafniejsza nazwa to „rozbiór” :P ), rzec można, że zamysł
Lucasa się powiódł. Zapytajcie miłośników Gwiezdnych Wojen, co
pamiętają z „Powrotu Jedi”. Walkę Luke'a z Vaderem i
Imperatorem, drugą Gwiazdę Śmierci, może Ewoki masakrujące
szturmowców, ale na pewno wszyscy pamiętają Leię. A gdy spytacie
ich o sceny w pałacu Jabby, to na stówę wspomną o księżniczce i
zielonej tancerce, a nikt nie powie „Eeee, ale u Jabby to były
nudy, zresztą nic się tam kupy nie trzymało, a plan Luke'a był do
kiiiiituuuuu!”. Zresztą spójrzcie sami:
Morał z tego taki, że wszyscy
przebaczą absurdy i nielogiczności historii, ale tylko wtedy,
gdy pojawią się miecze świetlne i odpowiednia ilość tancerek i
księżniczek w bikini.
I w ten sposób zwiększam dziesięciokrotnie liczbę wejść na bloga. Już jestem ciekaw, ilu osobników szukających zdjęć Carrie Fisher zawita na naszej stronce :P
1. Bitwa o Endor (Powrót Jedi, 1983)
Ufff... dotarliśmy do miejsca, w
których absurd jest tak gęsty, że można by go nożem kroić.
Tutaj trzeba też zostawić zdrowy rozsądek za drzwiami i po prostu
przygotować się na czystą rozrywkę, nad którą lepiej się za
długo nie zastanawiać, bo jeszcze mózg nam wyparuje.
Gdybym chciał w sposób tradycyjny
opisać, co wydaje mi się w tej dłuuuuugiej sekwencji bezsensowne,
stworzyłbym cały elaborat, nudny jak flaki z olejem albo bułka z
masłem o poranku. By Wam tego oszczędzić, zaprosiłem UBERNERDA
Steve'a do naszego studia, wielkiego fana Gwiezdnych Wojen, by po
prostu opowiedział nam, co w tej części filmu się dzieje, a
wnioski wyciągnięcie sami. Zaczynamy!
Cześć, Steve!
Niech Moc będzie z tobą!
Bzzzz, włączam swój miecz świetlny! Brrrrr!
Ok... Steve, to opowiedz nam, co
się działo w ostatniej części Gwiezdnych Wojen... pod koniec...
wiesz, bitwa o Endor...
BITWA O ENDOR? O kurka, ale
ekstaza mnie dopadła, nie wytrzymam!
Steve... opanuj się, głębokie
oddechy, raz – dwa, raz – dwa. Już ci lepiej? Dobra, słuchaj...
bez ekscytacji... opowiedz nam po kolei, jak przebiegała bitwa o
Endor.
A MOGĘ ROZBIĆ TO NA TRZY
CZĘŚCI, OD NAJMNIEJ COOL DO TEJ NAJBARDZIEJ AWESOME, SAM ROZUMIESZ,
ŻEBY BYŁO ŁATWIEJ TO CZYTAĆ, A MOGĘ TEŻ OPISAĆ SIŁY GUNGANÓW
PODCZAS BITWY O PERESTECZKO 525 LAT PO NOWEJ NADZIEI...
Nie, Steve, wróćmy do „Powrotu
Jedi”. I, ekhem, tak, możesz po kolei, ale bez...
OK!
No dobra, to z umiarkowaną
ekscytacją...
Dobra, to najpierw mamy sceny w
kosmosie, nie to, żeby były najmniej awesome, ale sam rozumiesz, od
czegoś muszę zacząć, a tam w końcu tylko Lando Calrissian i jego
kolega w Sokole Millenium latali, a Akbar i Mon Mo...
Steve, składniej, proszę.
OK! No to Akbar wymyślił
genialny plan – bo musisz wiedzieć, że to geniusz taktyczny i
strategiczny, opowiada o tym dwieście pięćdziesiąt sześć
książek osadzonych w realiach Gwiezdnych Wojen, przedstawiając nam
historię Akbara od przedszkola do Opola... znaczy się, do
admiralstwa – no więc Akbar dowiaduje się od Bothan, że Imperium
buduje drugą Gwiazdę Śmierci, jeszcze straszniejszą od pierwszej
i rozpoczyna atak na stocznie Imperium, ale potem okazuje się, że
to pułapka i Akbar krzyczy ten kultowy i wspaniały tekst:
„It's a trap?”
O tak, ten właśnie! Dobrze,
że mnie wyręczyłeś, bo już się bałem, że przedawkuję
awesomess!
Hm, tak, ale czy Akbar jako
admirał nie mógł przewidzieć tej pułapki?
A CO TY <OCENZUROWANO>
MYŚLISZ, ŻE ON <OCENZUROWANO> WSZECHWIEDZĄCY JEST CZY CO?
No dobra, Steve, spoko...
A POZA TYM JAK <OCENZUROWANO> LUCAS MIAŁ STWORZYĆ FAJNY FILM, JAKBY TO WSZYSTKO BYŁO TAKIE
LOGICZNE? ON SIĘ STARAŁ, A TY SIĘ GO CIĄGLE CZEPIASZ! FILM MA BYĆ
FAJNY CZY LOGICZNY?
No dobra, Steve, to ja już
milknę...
No! I tak ma być! No to mam
dalej opowiadać czy nie?
Nie krępuj się. Studio całe
Twoje.
No! No to oni dostali się w
pułapkę, ale walczyli! I wygrali, mimo tego, że Imperium miało
sto razy więcej statków i było sto razy lepiej uzbrojone!
Kurczę... ale bitwa robi wrażenie.
Eee... wybacz, że się wcinam,
Steve, ale jak oni to w takim razie zrobili?
No bo stali po JASNEJ STRONIE
MOCY, a Dobro zawsze zwycięża!
OK, to wszystko wyjaśnia.
A poza tym Lando Calrissian
wleciał do Gwiazdy Śmierci, wysadził ja w powietrze, a potem
wyleciał.
Wleciał i wyleciał? A ja myślałem, że to
niebezpieczne miejsce...?
No jasne, ledwo z życiem
uszedł, wybuch prawie go pochłonął, ale uciekł w ostatniej
chwili! No a potem wszyscy do wszystkich strzelali i kilku pilotów
Rebelii zginęło!
Aż kilku?
O tak, mówiłem przecież, że
to straszny bój był! Sojusz poniósł ciężkie straty! Ale nie
martw się, ich śmierć nie poszła na marne, zabili 10345565
Imperialnych!
No to rzeczywiście, zacięta
walka.
A jeden z tych pilotów, co
zginęli, wpadł swoim X – Wingiem na Niszczyciela klasy
Super, należącego do Vadera i zniszczył mu w tym ostatnim ataku
mostek! Czujesz to? Zginął, ale jego śmierć nie poszła na marne,
zniszczył mostek najsilniejszego statku Imperium!
No niby czuję, ale jak to? Statek Imperium nie
miał tarcz?
Miał, ale jak cały statek
spadł, to się popsuły! Poza tym zadziałała tutaj moc prawości
martwego pilota i siła jego poświęcenia dla idei! Idee mogą
zmieniać świat!
No oczywiście, oczywiście.
A potem ten statek Vadera -
„Egzekutor” - przeleciał milion kilometrów, dryfując w
kosmosie, aż po sekundzie rozbił się na powierzchni Gwiazdy
Śmierci!
„Przeleciał, dryfując?” I
milion kilometrów przebył w sekundę? Czy to nie...
Bo nikczemność zawsze ustąpi pola prawości! Oto tekst, który mógłby wypowiedzieć pewien drow o lawendowych oczach!
TO TYLKO FILM, NIE MUSI BYĆ
REALISTYCZNY DO KOŃCA, A JAKBY BYŁ, TO BY NIE BYŁ FAJNY, TY...
Dobra, spoko, Steve! Odłóż
łom! ODŁÓŻ ŁOM, MÓWIĘ! I OPOWIADAJ DALEJ!
No dobra, spoko. A w
międzyczasie była inna awesome walka, na powierzchni księżyca
lesistego, zwanego Endorem, gdzie elitarne oddziały Imperium zostały
rozbite przez grupę pluszowych misiów, zwanych Ewokami! Kije pobiły
lasery, czujesz to? I najnowsza technologia nie oparła się sile
dobrze miotanej kłody! Kłoda pod nogi! I tylko jeden pluszowy
misiek zginął, a szturmowców miliony!
Hm, no, ekhem, nie wiem, co
powiedzieć...
...
...
Chociaż wiesz co? Tu się z
tobą zgodzę. Walka z Ewokami to crap. Nawet ja muszę to przyznać.
This scene sucks!
Ewoki biją szturmowców. Nawet Steve tego nie kupuje.
Drodzy Czytelnicy, nawet Ubernerd
to przyznał...
Ale poza tym na Endorze są
same AWESOME sceny! Jak Chewbacca wpada do AT-ST i wywala na zewnątrz
oficerów Imperium i razem z misiami przejmuje kontrolę nad maszyną!
Albo jak szturmowcy strzelają do Lei i Hana i żaden nie może ich
trafić, bo oni są tacy greejt! Albo jak Han sprytny plan wymyśla,
mówi do Imperialnych, co się w bunkrze schowali i chronili bardzo
ważnego generatora (BWG), żeby wyszli na zewnątrz i oni wychodzą,
a wtedy Rebelianci ich łapią! Albo jak jeden ze szturmowców trafia
Leię w ramię, grupa szturmowców podchodzi do niej i Hana i każe
im ręce na głowę założyć, a ta dwójka olewa ich rozkazy,
patrzy na siebie, wyciągają gnata i wszystkich zabijają! AWESOME!
Eeee... tak, to może teraz scena
w sali tronowej?
O, tam to już jest tak
awesome, że Moc mi siada!
Steve, dasz radę...?
Jasne! No to dobra, po kolei –
Vader przyprowadza Luke'a do Imperatora, żeby ten przeszedł na
Ciemną Stronę Mocy, ale ten nie chce, więc Imperator pokazuje mu,
jak jego koledzy zostają rozwaleni przez Imperium, a Vader się
patrzy i czeka, a Luke nie daje się sprowokować i nie poddaje się
gniewowi, dzięki czemu nie przechodzi na Ciemną Stronę, ale potem
wpada jednak w ten gniew i bije się z Vaderem, bo ten nie chce, żeby
zabił Imperatora...
Rach-ciach, rączka w piach i po krzyku!
Hm, muszę przyznać, że te
sceny są bardzo fajne i nie ma się czego doczepić...
A potem Luke pokonuje Vadera i
odrzuca miecz, żeby pokazać Imperatorowi, że jest dobry i
szlachetny!
Poza TYM, bo akurat ten moment jest...
AWESOME!!!
Hm, tak, podziękujmy już
naszemu specjalnemu gościowi, nim zejdzie z radochy, oddaję głos
do studia... to znaczy czas na podsumowania.
Otóż celem tych trzech artykułów
nie było gnębienie Gwiezdnej sagi. Jasne, przez miesiąc się nad
nią pastwiłem, ale muszę zaznaczyć, że ja lubię Gwiezdne Wojny.
Naprawdę. Ale lubię je POMIMO tych wszystkich błędów, pomimo
tego, że scenariusz jest w gruncie rzeczy bardzo prosty i czasami
pełen dziwnych, często absurdalnych, rzeczy.
Istnieją bowiem takie twory, z
którymi obcuje się z przyjemnością, pomimo ich wad (hm, z ludźmi
jest chyba podobnie :P ). Niby wiem, że Gwiezdne Wojny tak naprawdę
nie mają porządnego scenariusza i dlatego nigdy nie będą moim
ulubionym filmem, ale nie przeszkadza mi to dobrze się bawić,
ilekroć puszczą je w telewizji. Bo mają inne zalety – baśniowy
klimat, przywodzący na myśl czasy dzieciństwa, gdy wszystko było
prostsze...
Tak więc nie udawajmy, że Gwiezdne
Wojny są bez wad i nawet pośmiejmy się z absurdów scenariusza.
Fanom i tak nie popsuje to przyjemności z oglądania, spojrzenia
nie-fanów nie zmieni, a George Lucas i tak swoje już zarobił. :)
Tak więc... że tak nieśmiało poproszę... nie linczujcie mnie Wy, miejscowi Jedi, i Wy, miejscowi Wookie – ja nie stoję po Ciemnej Stronie :D
Tak więc... że tak nieśmiało poproszę... nie linczujcie mnie Wy, miejscowi Jedi, i Wy, miejscowi Wookie – ja nie stoję po Ciemnej Stronie :D
A dla równowagi (bo równowaga w Mocy musi być!) za jakiś czas pojawi się inny artykuł dotyczący Gwiezdnych Wojen, pewnego rodzaju analiza... a zresztą zobaczycie sami.
Peace!
Wujek Staszek radzi: Z filmami jest tak, jak z ludźmi –
mają swoje wady i zalety. Najlepiej nauczyć cieszyć się z ich
zalet i nauczyć tolerować ich wady. A zresztą w ostatecznym
rozrachunku zalety i tak są ważniejsze od wad, prawda? ;)
Aha, zapomniałbym - niektóre obrazki pochodzą z:
http://mieszczanka.pl/
http://heavy.com/
http://wheretruthlies.com/
http://cdn.mgsrvr.com/
http://heavy.com/
http://wheretruthlies.com/
http://cdn.mgsrvr.com/
O widzę ciekawy artykuł na temat mojej ulubionej sagi filmowej :). Osobiście uważam, że nowsze części nie mają nawet podjazdu do starych filmów G. Lucas-a. Posiadam całkiem pokaźną kolekcję gier, filmowych gadżetów - https://4gift.pl/gadzety/gadzety-filmowe/, oraz figurek z tych filmów. Stare Gwiezdne Wojny mają ten klimat, który jest ciężki do podrobienia wg. mnie.
OdpowiedzUsuń