poniedziałek, 3 września 2012

16 najgłupszych momentów w historii Gwiezdnych Wojen (3/3) [Gwiezdne Wojny]


 by Oli


Ufffff! Dzień żałoby narodowej (1 września ;) ) za nami, czas wrócić do Gwiezdnych Wojen! Dziś zakończę cykl postów, rozpoczęty prawie miesiąc temu, a za tydzień napiszę coś o moich ulubionych angielskich komediach, za dwa... niespodzianka!

I już bez zbędnych wstępów – lecimy!


2. Pałac Jabby (Powrót Jedi, 1983)


Szybko! Zgadnij, co z pałacu Jabby zapadło najbardziej w pamięć wszystkim fanom Gwiezdnych Wojen? Podpowiem - to nie ten pełen uczucia wzrok, którym C3PO patrzy na Jabbę!

Jabba nie był ważną postacią w serii filmów pt. Gwiezdne Wojny, bez względu na to, co próbują nam wmówić fani Star Wars i autorzy tryliardów książek opisujących najdrobniejsze szczegóły z życia postaci sagi (np. Jabba pierwszy raz zjada ślimaka, pierwszy raz idzie do przedszkola, Jabba na wakacjach etc.). W „Nowej Nadziei” i „Imperium kontratakuje” nawet nie pokazał swej gęby. No dobra, w reedycjach „Nowej Nadziei” rozmawia z Solo, ale w momencie premiery „Powrotu Jedi” ta postać na dobrą sprawę nie istniała i nikt nawet nie wiedział, jak ten stwór wygląda. W pierwszej części starej trylogii widmo kary z łapy (macki?) prawie-antropomorficznego ślimaka było motywacją dla Hana Solo do wyruszenia w podróż, natomiast w „dwójce” – motywacją do pozostania w szeregach Rebeliantów i pretekstem dla całkiem fajnego cliffhangera. Ale Lucas nie mógł długo trzymać Jabby za kulisami, w końcu przyszła chwila, gdy wątek należało rozwiązać.

No i niestety, chyba lepiej było zostawić go w spokoju.

Oto najciekawsza rzecz, jaką Jabba zrobił w swoim życiu. Albo raczej zrobiono za niego. Został uduszony przez Leię. To dużo o nim mówi. Szczególnie jako postaci.

Sekwencje w pałacu Jabby są raczej lekko dziwne, lekko nudnawe (przynajmniej dla mnie) i lekko przydługie, widz czeka tylko, aż w końcu wrócimy do o wiele ciekawszego wątku „imperialnego” (tym bardziej, że pierwszy raz w starej trylogii do akcji wkracza osobiście Imperator, jest więc na co czekać), a kwestia miejscowego watażki, który szumnie nazywa sam siebie bossem mafijnym, jest, oględnie mówiąc, średnio pasjonująca. Tym bardziej, że tak naprawdę scenariusz w tym momencie chyba przycupnął sobie w kącie i zasnął, bo to, co się tam wyrabia, nie mogło być zaplanowane. Wydaje mi się, że w momencie kręcenia tych scen scenariusz w ogóle nie istniał, a wszystko robiono w locie, bez pomysłu i bezrefleksyjnie. Dlaczego tak uważam? Bo właśnie w tej sekwencji absurdy wprost wylewają się z ekranu na salę kinową/do naszych mieszkań, brudząc nasze - do tej pory sprawne i czyściutkie (choć w przypadku moich jest to kwestia dyskusyjna, ha! :P ) - komórki mózgowe.

A, i te sceny dostarczają nam kolejnych dowodów na to, że Luke Skywalker był kretynem. Możemy również zastanowić się nad kondycją psychiczną jego towarzyszy, którzy widzą, że prowadzi ich wariat, a idą za nim bez szemrania (aż chce się przytoczyć słowa Obi-Wana - „Kto jest głupszy? Głupiec czy ten, który podąża za głupcem?”).

Luke Skywalker, bohater Rebelii, pilot, mędrzec, Jedi i twórca szalenie skomplikowanych, bezsensownych planów, które spokojnie można by zastąpić pomysłami dziesięcioletniego Stasia. Pomysły Stasia są efektywniejsze.

Bo podczas gdy Han Solo skończył jako droga dekoracja na ścianie ślimaka, a sam właściciel przybytku dobrze się bawi, najwięksi bohaterowie Rebelii zabunkrowali się gdzieś i całą noc głowili się, jakby tu przemytnika odbić. Niestety, chyba pili przy tym dużo bimbru i zagryzali grzybkami, bo to, co wydumali, to po prostu śmiech na sali (ha ha ha!). Aby dokładniej przedstawić Wam, na czym moim zdaniem polega absurd całej imprezy u Jabby, spróbuję odtworzyć, jak mogłaby przebiegać dyskusja naszych geniuszy:

Dobra, Luke, to co robimy? Podkradamy się w nocy, porywamy Hana i podkładamy bombę pod pałac?

Lando, zniesmaczyłeś mnie! Jak można tak robić?

To może wpadniemy tam razem z wojskami Sojuszu i po prostu ich wszystkich pozabijamy?

Nie, tego też nie możemy zrobić!

 
Dlaczego?

No bo nie! Poza tym żal mi tych wszystkich kryminalistów, którzy zginą podczas naszego ataku! Idźmy droga pokojową!

Dobra, Luke, to jaki jest plan?

Uch, świetny, myślałem nad nim pół roku! Słuchajcie, robimy tak – Lando, ty wkradniesz się w łaski Jabby i będziesz udawał jego strażnika!

Eeee... to raczej trudne, bo jak mam zostać z dnia na dzień jego strażnikiem? Nie pozna mnie?

Spokojnie, jest ślepy jak kret, podkradłem mu szkła kontaktowe, hu hu huuuu!

Eee... no dobra, czyli zostaję tym strażnikiem, a potem w nocy cichcem wykradam Hana i wiejemy, tak?

Nie!

E?

Nie, to bez sensu. Robimy inaczej – najpierw wyślemy C3PO i R2D2 do pałacu, żeby przemówili Jabbie do rozsądku!

Ale Luke, to bez sensu, Jabba nigdy nie ulegnie...

Wiem! To część mojego planu! Jabba uwięzi także droidy!

CO!?

Ale poczekajcie, to nie koniec! Potem do środka wejdzie Leia przebrana za łowcę nagród, prowadząc Chewbaccę na smyczy.

Zaraz, zaraz, to Chewbaccę Jabba też uwięzi?

No jasne!

Nie ogarniam...

Czekajcie, to nie koniec! W nocy Leia uwolni Hana z karbonitu...

Nareszcie!

...ale zostanie złapana przez Jabbę, który zrobi z niej swoją niewolnicę, każe jej ubrać metalowe bikini i przywiąże łańcuchem do swojego tronu!

CO!?

Ale spokojnie, wszystko idzie zgodnie z planem!

Ale po co...?

Ze względów estetycznych [tu Luke uśmiecha się dziwacznie, mniej więcej tak: :P ]. Nie martwcie się, bo przechodzę do kolejnej fazy mojego planu! Bo potem na scenę wkraczam ja! Spróbuję przekonać Jabbę, żeby nas wszystkich wypuścił, ale on się nie zgodzi, bo sztuczki Jedi nie działają na Huttów; wkurzy się i zrzuci mnie do jamy jego osobistego potworka, którego oczywiście zabiję.

Ale Luke, to bez sensu, przecież teraz będziemy mieli do uratowania nie tylko Hana, ale Hana, Leię, Chewbaccę, R2, C3PO, no i jeszcze ja bym chciał się jakoś stamtąd wydostać!

Milcz! Jesteś postacią drugoplanową, nikt cię nie lubi! Słuchaj mądrzejszych! Jabba wkurzy się i wszystkich wsadzi na barkę, zabierze na pustynię, gdzie spróbuje wrzucić nas do jamy Sarlacca, w którego brzuchu będziemy trawieni przez wieki...

CO!?

Ale spokojnie, bo w ostatniej chwili R2 podrzuci mi miecz świetlny, który ja zawczasu ukryję w jego trzewiach, no a dalej to będziemy musieli walczyć z setką strażników i łowców nagród, ale spoko, damy radę!

Czy my naprawdę nie możemy nocą zakraść się do pałacu i uwolnić Hana?

NIE!

Luke... ten plan to największy kretynizm, jaki w życiu słysza...

La la la la! Nie słyszę was, nie słyszę, jestem zajęty wkładaniem miecza do głowy R2! La la la! A zaraz zjem śrubokręt!




Jeżeli ktoś spróbuje mi wmówić, że plan Luke'a był „ryzykowny, aczkolwiek całkiem logiczny”, to grzecznie poproszę go, żeby krok po kroku wytłumaczył mi, jaki jest sens tych wszystkich zakręconych działań i dlaczego nie można było pójść prostą drogą (wykraść karbonit nocą), ewentualnie podłożyć bombę, ukrytą w torcie, pod drzwiami Jabby? Gdyby na taki plan wpadł Herr Flick, a nie Luke, byłoby to zrozumiałe, ale Gwiezdne Wojny są historią na serio, a nie parodią działań szpiegowskich, więc dlaczego 1/3 „Powrotu Jedi” to absurd jak z Monthy Pythona? A jeżeli ktoś dalej będzie mi mówił, że się czepiam i że wszystko to „może jest lekko przekombinowane, ale w gruncie rzeczy logiczne”, to wrzucę go do jamy Sarlacca!

A, o pojedynku Luke'a z Bobą Fettem, który przywodzi na myśl nieco filmu z Flipem i Flapem (wszyscy potykają się o własne nogi, dostają w głowę drabinami etc.) nie będę już wspominał. W ogóle sceny na barce to jakieś jaja, z Hanem Solo, Chewbaccą i Lando Calrisianem bujającymi się na linach jak małpy w cyrku, ale niech tam – Luke wymachuje zielonym mieczem! Jest miecz świetlny, jest impreza!

URAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Dlaczego więc tak naprawdę musimy się męczyć z tymi pozbawionymi sensu sekwencjami? Odpowiedź jest bardzo prosta! Z trzech powodów: A) Żeby była akcja (szczególnie moment, gdy Luke wymachuje na barce zielonym mieczem) B) Żeby zapchać 1/3 filmu (widocznie nie było pomysłów, jakby tu rozciągnąć wątek imperialny) C) Jedno słówko:

FANSERVICE!

Fanservice - rzecz z fabularnego i logicznego punktu widzenia całkowicie bez sensu, ale kogo to obchodzi?

O tak! Wszakże gdyby nie sceny w pałacu, nie byłoby gdzie upchać tych kosmicznych śpiewaczek, o których była mowa trzy tygodnie temu. Gdyby nie sceny w pałacu, zielona tancereczka w prawie nieistniejącym stroju ala sieć rybacka nie miałaby gdzie pląsać. A przede wszystkim – gdzie wystąpiłaby Leia w stalowym bikini? No nigdzie by się takiej scenki nie dało upchać (hm, wśród Ewoków nie, na Gwieździe Śmierci też, może wakacje na Naboo?)!

Fanservice wersja 2. Postać bez żadnego znaczenia dla fabuły, bez kwestii dialogowych, a ilu ma fanów!

Pamiętajmy, że przez dwie poprzednie części Leia biegała ubrana dość normalnie (no dobra, ciastka na głowie to jakieś tam kuriozum) i była otulona dość szczelnie, stąd też moment, gdy można sobie ją dokładnie – i to prawie w całości – obejrzeć, musiał być miłym zaskoczeniem. No i prawda jest taka, że Leia w bikini miała odwracać uwagę widzów od tego, że przez 1/3 „Powrotu Jedi” fabuła poszła sobie przyciąć komara.

A biorąc pod uwagę to, jak wielu osobników płci męskiej szuka w Google'ach zdjęć Lei w tymże kultowym już stroju i to, jak wiele przedstawicielek płci pięknej zakłada na zlotach fanów właśnie ten „ubiór” (choć trafniejsza nazwa to „rozbiór” :P ), rzec można, że zamysł Lucasa się powiódł. Zapytajcie miłośników Gwiezdnych Wojen, co pamiętają z „Powrotu Jedi”. Walkę Luke'a z Vaderem i Imperatorem, drugą Gwiazdę Śmierci, może Ewoki masakrujące szturmowców, ale na pewno wszyscy pamiętają Leię. A gdy spytacie ich o sceny w pałacu Jabby, to na stówę wspomną o księżniczce i zielonej tancerce, a nikt nie powie „Eeee, ale u Jabby to były nudy, zresztą nic się tam kupy nie trzymało, a plan Luke'a był do kiiiiituuuuu!”. Zresztą spójrzcie sami:


Morał z tego taki, że wszyscy przebaczą absurdy i nielogiczności historii, ale tylko wtedy, gdy pojawią się miecze świetlne i odpowiednia ilość tancerek i księżniczek w bikini.


I w ten sposób zwiększam dziesięciokrotnie liczbę wejść na bloga. Już jestem ciekaw, ilu osobników szukających zdjęć Carrie Fisher zawita na naszej stronce :P


1. Bitwa o Endor (Powrót Jedi, 1983)

Ufff... dotarliśmy do miejsca, w których absurd jest tak gęsty, że można by go nożem kroić. Tutaj trzeba też zostawić zdrowy rozsądek za drzwiami i po prostu przygotować się na czystą rozrywkę, nad którą lepiej się za długo nie zastanawiać, bo jeszcze mózg nam wyparuje.

Gdybym chciał w sposób tradycyjny opisać, co wydaje mi się w tej dłuuuuugiej sekwencji bezsensowne, stworzyłbym cały elaborat, nudny jak flaki z olejem albo bułka z masłem o poranku. By Wam tego oszczędzić, zaprosiłem UBERNERDA Steve'a do naszego studia, wielkiego fana Gwiezdnych Wojen, by po prostu opowiedział nam, co w tej części filmu się dzieje, a wnioski wyciągnięcie sami. Zaczynamy!

Cześć, Steve!

Niech Moc będzie z tobą! Bzzzz, włączam swój miecz świetlny! Brrrrr!

Ok... Steve, to opowiedz nam, co się działo w ostatniej części Gwiezdnych Wojen... pod koniec... wiesz, bitwa o Endor...

BITWA O ENDOR? O kurka, ale ekstaza mnie dopadła, nie wytrzymam!

Steve... opanuj się, głębokie oddechy, raz – dwa, raz – dwa. Już ci lepiej? Dobra, słuchaj... bez ekscytacji... opowiedz nam po kolei, jak przebiegała bitwa o Endor.

A MOGĘ ROZBIĆ TO NA TRZY CZĘŚCI, OD NAJMNIEJ COOL DO TEJ NAJBARDZIEJ AWESOME, SAM ROZUMIESZ, ŻEBY BYŁO ŁATWIEJ TO CZYTAĆ, A MOGĘ TEŻ OPISAĆ SIŁY GUNGANÓW PODCZAS BITWY O PERESTECZKO 525 LAT PO NOWEJ NADZIEI...

Nie, Steve, wróćmy do „Powrotu Jedi”. I, ekhem, tak, możesz po kolei, ale bez...

OK!

No dobra, to z umiarkowaną ekscytacją...

Dobra, to najpierw mamy sceny w kosmosie, nie to, żeby były najmniej awesome, ale sam rozumiesz, od czegoś muszę zacząć, a tam w końcu tylko Lando Calrissian i jego kolega w Sokole Millenium latali, a Akbar i Mon Mo...

Steve, składniej, proszę.

OK! No to Akbar wymyślił genialny plan – bo musisz wiedzieć, że to geniusz taktyczny i strategiczny, opowiada o tym dwieście pięćdziesiąt sześć książek osadzonych w realiach Gwiezdnych Wojen, przedstawiając nam historię Akbara od przedszkola do Opola... znaczy się, do admiralstwa – no więc Akbar dowiaduje się od Bothan, że Imperium buduje drugą Gwiazdę Śmierci, jeszcze straszniejszą od pierwszej i rozpoczyna atak na stocznie Imperium, ale potem okazuje się, że to pułapka i Akbar krzyczy ten kultowy i wspaniały tekst:

„It's a trap?”

O tak, ten właśnie! Dobrze, że mnie wyręczyłeś, bo już się bałem, że przedawkuję awesomess!

Hm, tak, ale czy Akbar jako admirał nie mógł przewidzieć tej pułapki?

A CO TY <OCENZUROWANO> MYŚLISZ, ŻE ON <OCENZUROWANO> WSZECHWIEDZĄCY JEST CZY CO?

No dobra, Steve, spoko...

A POZA TYM JAK <OCENZUROWANO> LUCAS MIAŁ STWORZYĆ FAJNY FILM, JAKBY TO WSZYSTKO BYŁO TAKIE LOGICZNE? ON SIĘ STARAŁ, A TY SIĘ GO CIĄGLE CZEPIASZ! FILM MA BYĆ FAJNY CZY LOGICZNY?

No dobra, Steve, to ja już milknę...

No! I tak ma być! No to mam dalej opowiadać czy nie?

Nie krępuj się. Studio całe Twoje.


No! No to oni dostali się w pułapkę, ale walczyli! I wygrali, mimo tego, że Imperium miało sto razy więcej statków i było sto razy lepiej uzbrojone!

Kurczę... ale bitwa robi wrażenie.

Eee... wybacz, że się wcinam, Steve, ale jak oni to w takim razie zrobili?

No bo stali po JASNEJ STRONIE MOCY, a Dobro zawsze zwycięża!

OK, to wszystko wyjaśnia.

A poza tym Lando Calrissian wleciał do Gwiazdy Śmierci, wysadził ja w powietrze, a potem wyleciał.

Wleciał i wyleciał? A ja myślałem, że to niebezpieczne miejsce...?

No jasne, ledwo z życiem uszedł, wybuch prawie go pochłonął, ale uciekł w ostatniej chwili! No a potem wszyscy do wszystkich strzelali i kilku pilotów Rebelii zginęło!

Aż kilku?

O tak, mówiłem przecież, że to straszny bój był! Sojusz poniósł ciężkie straty! Ale nie martw się, ich śmierć nie poszła na marne, zabili 10345565 Imperialnych!

No to rzeczywiście, zacięta walka.

A jeden z tych pilotów, co zginęli, wpadł swoim X – Wingiem na Niszczyciela klasy Super, należącego do Vadera i zniszczył mu w tym ostatnim ataku mostek! Czujesz to? Zginął, ale jego śmierć nie poszła na marne, zniszczył mostek najsilniejszego statku Imperium!

No niby czuję, ale jak to? Statek Imperium nie miał tarcz?

Miał, ale jak cały statek spadł, to się popsuły! Poza tym zadziałała tutaj moc prawości martwego pilota i siła jego poświęcenia dla idei! Idee mogą zmieniać świat!

No oczywiście, oczywiście.

A potem ten statek Vadera - „Egzekutor” - przeleciał milion kilometrów, dryfując w kosmosie, aż po sekundzie rozbił się na powierzchni Gwiazdy Śmierci!

„Przeleciał, dryfując?” I milion kilometrów przebył w sekundę? Czy to nie...

Bo nikczemność zawsze ustąpi pola prawości! Oto tekst, który mógłby wypowiedzieć pewien drow o lawendowych oczach!

TO TYLKO FILM, NIE MUSI BYĆ REALISTYCZNY DO KOŃCA, A JAKBY BYŁ, TO BY NIE BYŁ FAJNY, TY...

Dobra, spoko, Steve! Odłóż łom! ODŁÓŻ ŁOM, MÓWIĘ! I OPOWIADAJ DALEJ!

No dobra, spoko. A w międzyczasie była inna awesome walka, na powierzchni księżyca lesistego, zwanego Endorem, gdzie elitarne oddziały Imperium zostały rozbite przez grupę pluszowych misiów, zwanych Ewokami! Kije pobiły lasery, czujesz to? I najnowsza technologia nie oparła się sile dobrze miotanej kłody! Kłoda pod nogi! I tylko jeden pluszowy misiek zginął, a szturmowców miliony!

Hm, no, ekhem, nie wiem, co powiedzieć...

...


...

Chociaż wiesz co? Tu się z tobą zgodzę. Walka z Ewokami to crap. Nawet ja muszę to przyznać. This scene sucks!

Ewoki biją szturmowców. Nawet Steve tego nie kupuje.

Drodzy Czytelnicy, nawet Ubernerd to przyznał...

Ale poza tym na Endorze są same AWESOME sceny! Jak Chewbacca wpada do AT-ST i wywala na zewnątrz oficerów Imperium i razem z misiami przejmuje kontrolę nad maszyną! Albo jak szturmowcy strzelają do Lei i Hana i żaden nie może ich trafić, bo oni są tacy greejt! Albo jak Han sprytny plan wymyśla, mówi do Imperialnych, co się w bunkrze schowali i chronili bardzo ważnego generatora (BWG), żeby wyszli na zewnątrz i oni wychodzą, a wtedy Rebelianci ich łapią! Albo jak jeden ze szturmowców trafia Leię w ramię, grupa szturmowców podchodzi do niej i Hana i każe im ręce na głowę założyć, a ta dwójka olewa ich rozkazy, patrzy na siebie, wyciągają gnata i wszystkich zabijają! AWESOME!

Eeee... tak, to może teraz scena w sali tronowej?

O, tam to już jest tak awesome, że Moc mi siada!

Steve, dasz radę...?

Jasne! No to dobra, po kolei – Vader przyprowadza Luke'a do Imperatora, żeby ten przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, ale ten nie chce, więc Imperator pokazuje mu, jak jego koledzy zostają rozwaleni przez Imperium, a Vader się patrzy i czeka, a Luke nie daje się sprowokować i nie poddaje się gniewowi, dzięki czemu nie przechodzi na Ciemną Stronę, ale potem wpada jednak w ten gniew i bije się z Vaderem, bo ten nie chce, żeby zabił Imperatora...

Rach-ciach, rączka w piach i po krzyku!

Hm, muszę przyznać, że te sceny są bardzo fajne i nie ma się czego doczepić...

A potem Luke pokonuje Vadera i odrzuca miecz, żeby pokazać Imperatorowi, że jest dobry i szlachetny!

Poza TYM, bo akurat ten moment jest...

AWESOME!!!

Hm, tak, podziękujmy już naszemu specjalnemu gościowi, nim zejdzie z radochy, oddaję głos do studia... to znaczy czas na podsumowania.


Otóż celem tych trzech artykułów nie było gnębienie Gwiezdnej sagi. Jasne, przez miesiąc się nad nią pastwiłem, ale muszę zaznaczyć, że ja lubię Gwiezdne Wojny. Naprawdę. Ale lubię je POMIMO tych wszystkich błędów, pomimo tego, że scenariusz jest w gruncie rzeczy bardzo prosty i czasami pełen dziwnych, często absurdalnych, rzeczy.
Istnieją bowiem takie twory, z którymi obcuje się z przyjemnością, pomimo ich wad (hm, z ludźmi jest chyba podobnie :P ). Niby wiem, że Gwiezdne Wojny tak naprawdę nie mają porządnego scenariusza i dlatego nigdy nie będą moim ulubionym filmem, ale nie przeszkadza mi to dobrze się bawić, ilekroć puszczą je w telewizji. Bo mają inne zalety – baśniowy klimat, przywodzący na myśl czasy dzieciństwa, gdy wszystko było prostsze...

Tak więc nie udawajmy, że Gwiezdne Wojny są bez wad i nawet pośmiejmy się z absurdów scenariusza. Fanom i tak nie popsuje to przyjemności z oglądania, spojrzenia nie-fanów nie zmieni, a George Lucas i tak swoje już zarobił. :)

Tak więc... że tak nieśmiało poproszę... nie linczujcie mnie Wy, miejscowi Jedi, i Wy, miejscowi Wookie – ja nie stoję po Ciemnej Stronie :D

A dla równowagi (bo równowaga w Mocy musi być!) za jakiś czas pojawi się inny artykuł dotyczący Gwiezdnych Wojen, pewnego rodzaju analiza... a zresztą zobaczycie sami.

Peace!

Wujek Staszek radzi: Z filmami jest tak, jak z ludźmi – mają swoje wady i zalety. Najlepiej nauczyć cieszyć się z ich zalet i nauczyć tolerować ich wady. A zresztą w ostatecznym rozrachunku zalety i tak są ważniejsze od wad, prawda? ;)


Aha, zapomniałbym - niektóre obrazki pochodzą z:

http://mieszczanka.pl/
http://heavy.com/
http://wheretruthlies.com/
http://cdn.mgsrvr.com/

1 komentarz:

  1. O widzę ciekawy artykuł na temat mojej ulubionej sagi filmowej :). Osobiście uważam, że nowsze części nie mają nawet podjazdu do starych filmów G. Lucas-a. Posiadam całkiem pokaźną kolekcję gier, filmowych gadżetów - https://4gift.pl/gadzety/gadzety-filmowe/, oraz figurek z tych filmów. Stare Gwiezdne Wojny mają ten klimat, który jest ciężki do podrobienia wg. mnie.

    OdpowiedzUsuń