niedziela, 9 września 2012

10 najlepszych brytyjskich seriali komediowych (1/2)

by Oli

Huh, ostatnio coś sobie uświadomiłem. Przeglądając mój profil na Filmwebie (nota bene - świetny portal, korzystajcie jak najczęściej ;) ) zauważyłem, że chociaż komedii oglądnąłem sporo – ponad 300 – to jednak większości z nich nie oceniam zbyt dobrze (ostatnio widziałem „Noc żywych kretynów”, ale zaprawdę, powiadam Wam – już nigdy więcej tego nie oglądnę! :P ). Najpewniej nazwiecie mnie ponurakiem bez krztyny humoru (tak, tak, moje kiepskie żarty to potwierdzają :P ), cóż jednak rzec, gdy produkcje typu „Poznaj moich Spartan” (i noworodki z ABS-em) w ogóle mnie nie bawią, a niektóre „Straszne filmy” wręcz odrzucają? Co zrobić, gdy uważam, że „Świat według Bundych” to kilka(naście) dobrych odcinków i cała masa tzw. filleru? Ale to jeszcze nic, szykujcie się na szok i strzał między oczy! Bowiem o ile wszelkie produkcje "wybuchowego" duetu Friedberga i Seltzera nigdy nie zostaną filmami kultowymi, to mnie niestety nie bawi twór naprawdę kultowy. Jaki? Eeee... wstyd napisać, ale... „Miś”. O tak, wiem, lincz, lincz, już biegniecie po pochodnie, ale co uczynić, co uczynić, co mam zrobić? Mam przywalić sobie w łepetynę starym śledziem? Gross! ;)

Jednak jeśli to w jakiś sposób mnie zrehabilituje, mogę napisać, że bardzo lubię „Wojnę domową”, „Rejs” i jeszcze kilka innych starszych polskich komedii. OK? A żeby nie było, że mam coś do filmowców z USA, dodam również, że te najbardziej absurdalne obrazy typu „Naga broń”, „Hot Shots” (ech, ta scena z kurą :P ) etc. również przypadły mi do gustu, chyba właśnie dlatego, że są tak straszliwie zakręcone. A, i „Abbott i Costello”, ale ja chyba ogółem lubuję się w kinie lat 60 i jeszcze starszym (ale od razu zaznaczam – nie, Flip i Flap nie są moim zdaniem największymi komikami w dziejach).

Ogółem komedia nie jest moim ulubionym gatunkiem filmowym (chyba że komedia niezamierzona, ale o tym kiedy indziej ;) ). Jest jednak pewna nacja, której poczucie humoru strasznie mi odpowiada i niemalże wszystkie jej produkcje trafiają w me gusta. Otóż są to Brytyjczycy.

 Co to za pan o jakże inteligentnym wyrazie twarzy? ;)


Komedia angielska ma tylu przeciwników, co zwolenników – według niektórych jest zakręcona, według innych po prostu durna, nie da się jednak ukryć, że ten rodzaj humoru jest niepowtarzalny, jedyny w swym rodzaju etc. Taki np. „Wysyp żywych trupów” to moim zdaniem najbardziej udana parodia gatunku „survive-zombie-attack” („zgaś światło!” :P ), a i sam tytuł jest już zabawny.

W każdym razie – by przejść w końcu do sedna – nie będę próbował odpowiedzieć w tym poście na tak fundamentalne pytania, jak „czy komedia angielska jest śmieszna czy nie”, „jaka jest najlepsza brytyjska komedia”, tudzież takie egzystencjalne jak „co będzie, gdy starego śledzia wsadzi się bratu w skarpetę i jak ofiara tego przedniego żartu zareaguje nań” albo „czy w grudniu 2012 będzie koniec świata” (choć na to mogę od razu odpowiedzieć – NIE!). Po prostu wypiszę 10 angielskich seriali komediowych, które uważam za warte uwagi. Fajnie?

Na koniec początku warto jeszcze zauważyć, że angielskie seriale komediowe różnią się od tych produkowanych w Ameryce m.in. tym, że nie są ciągnięte na siłę i gdy twórcom kończą się pomysły, zazwyczaj oznacza to także kres ich produkcji. Oznacza to także (zazwyczaj) raczej małą ilość odcinków, co dla widza może być niemiłe (och, nie można kompletować sobie dwudziestu pięciu sezonów na DVDkach i poświęcać na ich oglądnięcie stu pięćdziesięciu godzin tygodniowo ;) ), ale również (także zazwyczaj) lepszą jakość. No, przynajmniej według mnie.

Aha. Nie będzie „Benny Hilla”. Wieeeem, szkooooooda, ale wiecie, właśnie przed chwilą wybiegł z listy, ktoś go gonił ;)

Oczywiście okazało się, że nie potrafię niczego napisać krótko, zwięźle i na temat, stąd znowu muszę podzielić posta na dwa, by nie wyszedł za długi. Grafomania to straszna choroba. Dziś więc miejsca 10 – 7, dzielna finałowa szóstka – za tydzień.

A! I jeszcze jedno, bardzo ważne! Kolejność subiektywna (hah!), żeby nie było. Obiektywnie „Latający cyrk” jest ważniejszym tworem dla kinematografii angielskiej, niż np. „Red Dwarf”, ale ja po prostu lubię Rimmera ;)


10. Tylko głupcy i konie (Only Fools and Horses)

66 odcinków! I 22 lata emisji (od 1981 – 2003)!!! Jak na brytyjski sitcom – bardzo dużo!

Hm, czy Rodney trzyma w ręku Mountain Dew? ANGLIK z AMERYKAŃSKIM napojem? Cóż za nietakt!

Ten serial jest dla Anglików tym, czym dla Amerykanów „Hooneymooners” (albo lepiej - „Świat według Bundych”), a dla nas... hm, „Świat według Kiepskich”? Oto dość stereotypowa brytyjska rodzina, Trotterowie, starają się nie tylko podnieść swój status społeczny, wydać się innym zamożniejszymi, niż są w istocie, ale także „tak robić, żeby zarobić, a się nie narobić.” Główny bohater serialu, Del Boy wymyśla coraz to nowsze i ciekawsze pomysły na zarobienie jak największej fortuny jak najmniejszym kosztem. Zazwyczaj próbuje hazardu lub oszustw (a czasami jednego i drugiego, jak np. w odcinku „Modern Men”, gdzie w sprytny sposób robi w konia barmana ;) ), ewentualnie sprzedaży dóbr, które „wypadły z tyłu ciężarówki” (dla tych, co teraz są zaspani i nie kumają – chodzi o dobra kradzione), najchętniej jednak stawia na jak najbardziej wymyślne i skomplikowane plany, przy których wysiadają nawet zakręcone idee Ferdynanda Kiepskiego.

Najlepszą postacią serialu jest jednak moim zdaniem brat Del Boya, Rodney, sympatyczny, facet, któremu trochę brakuje siły przebicia. A szkoda, bo mądrzejszy jest od swego brata i bardzo szybko zauważa nielogiczności wszystkich jego planów i pomysłów, nim jednak jest w stanie przemówić mu do rozsądku, zazwyczaj jest już za późno. Genialne są też jego interakcje z bratankiem, Damianem, którego podejrzewa o bycie Antychrystem (ci, którzy wiedzą, dlaczego, mogą sobie uścisnąć prawice i uśmiechnąć szeroko).

Jak nietrudno się domyślić, twórcy oparli cały humor serialu na piętrzeniu coraz to większych trudności przed grupą dość nietuzinkowych herosów i obserwowaniu, jak – próbując się z nich wyplątać – bohaterowie coraz bardziej gmatwają całą sytuację. A widzowie oczywiście dobrze się bawią, oglądając cierpienia bliźnich. Cóż, taką mamy sadystyczną naturę, he he he! :P

Dodam jeszcze, że to ulubiony serial komediowy samych Brytyjczyków. Nic dziwnego, skoro opowiada o perypetiach dość stereotypowej, ale jednak najbardziej angielskiej ze wszystkich sitcomowych rodzin. Nie znaczy to jednak, że nie-Brytyjczycy będą się na tym filmie nudzić, o nie! Polecam.

Minusem serialu jest całkowity brak gryzoni. Què?

9. Pan wzywał, Milordzie? (You Rang, M'lord?)


26 odcinków (ale za to prawie godzinnych), 5 lat emisji (1988 – 1993)


Ciężkie jest życie arystokracji. Trzeba pić jakieś stare wina (dwieście lat, pewnie popsute) i zajadać homary... jak to się w ogóle je!?


Rok 1918. Dwóch prostych żołnierzy ratuje na froncie życie oficera (i szlachcica of korz) Teddy'ego, który z wdzięczności przyjmuje jednego z nich – uczciwego Jamesa Twelvetreesa – do swej służby (no, konkretnie do służby swego brata, lorda Meldruma) . Mija dziewięć lat, a kamerdyner lorda odchodzi do Krainy Wiecznych Łowów. James ma nadzieję na przejęcie jego funkcji, lecz w tym momencie w domu państwa zjawia się Alf Stokes, drugi z żołnierzy, którzy uratowali Teddy'ego. Oczywiście od razu przejmuje funkcję denata, lecz Twelvetrees wcale nie cieszy się ze spotkania starego druha. Stokes bowiem to oszust i oportunista.

Co więcej, Alf nienawidzi arystokracji i ideologicznie sprzyja bolszewikom, lecz brak pracy zmusza go do zamieszkania u Meldruma. Niemalże od razu ściąga do rezydencji lorda również swoją córkę, Ivy, którą zatrudnia w charakterze pokojówki. I od tego momentu zaczyna się tzw. jazda... ;)

Humor tej produkcji skupia się głównie na kontrastach między klasą pracującą (służbą) a rządzącą (arystokracją) – wiele najzabawniejszych sytuacji wynika bowiem z interakcji tych dwóch sfer społecznych. Zabawne są również starcia szlachta-szlachta (tutaj głównie lord Meldrum kontra lord Ralph Shawcross – Meldrum bowiem romansuje z żoną Ralpha, Agatą, a ten jakoś ma coś przeciwko temu, hm) i służba-służba (tutaj głównie szlachetny James vs. krętacz Alf).

I jak to w brytyjskich sitcomach bywa, mamy sporo barwnych postaci, choć chyba najzabawniejsze to służący Henry, który zawsze coś ciekawego palnie i Ivy, dziewczyna całkiem sympatyczna, lecz niezdarna, niezbyt mądra i na dodatek zmuszona do odrzucania zalotów tak Teddy'ego, który bardzo, ekhem, LUBI służbę, jak i córki lorda, Cecily, która bardzo, hm, LUBI kobiety.

„Pan wzywał, Milordzie” nie zdobył zbyt dużej popularności w Anglii, nad czym należy jedynie ubolewać, bowiem serial jest nie tylko zabawny, ale posiada także niezwykły klimat lat 20 XX wieku i w ciekawy – i dość poważny, jak na komedię – sposób przedstawia starcie klas, świat wyżyn i, hm, nizin społecznych, jak również walkę starego świata z nowymi prądami myślowymi (szczególnie zaś z filozofią socjalistyczną).

 8. Mała Brytania (Small Britain)

27 odcinków (2003 – 2006) plus „Mała Brytania w Ameryce” (2008; to kolejne 6 odcinków); należy jednak jeszcze zaznaczyć, że serial zaczynał jako słuchowisko radiowe.

Czego!? Moja dziesięciogodzinna przerwa na kawę jeszcze nie dobiegła końca!


Ten serial pod pewnymi względami przypomina kultowy „Latający cyrk Monty Pythona” - rzecz wręcz tonie w oparach absurdu, a o fabule jako takiej nie ma co mówić, bowiem każdy odcinek składa się z kilkunastu niepowiązanych ze sobą scenek (większość odgrywana przez scenarzystów, Matta Lucasa i Davida Walliamsa), choć niektórzy bohaterowie powracają w kolejnych epizodach (np. dresiara Vicky Pollard czy psychiatra Lawrence i jego pacjentka, Anna).

„Mała Brytania” to chyba jeden z najbardziej zakręconych seriali angielskich, gdzie niektóre pomysły po prostu nie mogły wyjść z głów ludzi do końca zdrowych psychicznie (wiem, jestem ekspertem w tej materii :P ), a na dodatek chyba jednym z najodważniejszych w historii telewizji – podobnie jak Monty Python, Lucas i Walliams nie oszczędzają nikogo i niczego, wyśmiewając nawet tematy tabu. Np. w jednym odcinku pojawia się pastor – gej. Dla Polaków taka persona okazała się nie do przyjęcia, wycięto więc tę scenkę z polskiej wersji.

W każdym razie niektóre żarty rzeczywiście mogą co wrażliwszych zniesmaczyć i trzeba lubić taki dość specyficzny humor, by przełknąć pewne gagi. „Mała Brytania” raczej nie jest dla każdego i nawet ja, ten, który lubi ów serial, przyznaję, że niektóre scenki są raczej takie sobie. Z drugiej jednak strony przeważają fajne gagi, a gdy „Mała Brytania” jest śmieszna, to jest NAPRAWDĘ śmieszna. Pewne z przedstawionych w niej sytuacji należą do najzabawniejszych momentów w historii całego kina angielskiego (a niekiedy możemy także zauważyć przypadkowe nawiązania do naszej polskiej rzeczywistości, jak np. w skeczu z recepcjonistką ;) ). Gag z chorą psychicznie starszą panią, której wydaje się, że piesek rozkazuje jej się publicznie rozebrać, a potem schować w kuble na śmieci, niektórych może konfundować, ale innych rozbawi do łez.

Tym, którzy lubią angielski humor, oczywiście polecam. Ci, którzy nie lubią... cóż, raczej nie strawią „Brytanii”. I im oczywiście nie polecam. :P

7. Latający cyrk Monty Pythona (Monty Python's Flying Circus)

48 odcinków, 1969 - 1974. Całkiem nieźle.  


 Hm... no cóż... chyba podaruję sobie wymyślenie jakiegoś zabawnego komentarza, teraz mierzę się z tytanami humoru angielskiego, nie mam szans.



I oto pozycja, przy której nie bardzo wiem, co napisać. Wiadomo, kultowy serial, ale to już takie wyświechtane, jak stare gatki. Że klasyka humoru, hm, absurdalnego – wszyscy wiedzą. Że robili, co chcieli, że czasami nawet na widza nie zważali, zmuszając go do oglądania rzeczy, których nie chciał oglądać, o tym wiedzą wszyscy ci, którzy z tym serialem się zetknęli. Że dla niektórych to najlepsza komedia na świecie, a dla innych nuda i głupoty, to też wiadomo. Co bym nie napisał, będą to same frazesy. Zresztą i tak trochę mija się to z celem, zważywszy na to, że na świecie nie ma chyba osoby, która by nie słyszała o Monty Pythonie. Fani znają już zapewne wszystkie odcinki na pamięć i wiedzą, dlaczego lubią je na okrągło oglądać, a ci, którzy nie lubią, też już zapewne wiedzą, czego się spodziewać i na co liczyć (albo raczej na co nie liczyć).

Tak więc tak naprawdę moja rola powinna się ograniczać jedynie do napisania, że lubię Monty Pythona i zaznaczenia, że należy on do 10 moich ulubionych angielskich seriali komediowych. Cokolwiek więcej bym nie wyrzekł, będzie to bezsensowna paplanina, rajt? Co w takim razie moja skromna osoba powinna zrobić...?

Łel... może się wytłumaczyć, dlaczego umieściłem go tak nisko? No? No?

Eeee... no bo tak. Starczy? ;) Nie? No to może po prostu te filmy, które umieściłem wyżej, bardziej lubię? A skoro je bardziej lubię, to automatycznie muszę mniej lubić Pythona, prawda? Żelazna logika! W stylu Pythona ;)

Eeeem... Bardzo lubię Pythona. Lecz wolę chyba seriale, które nie składają się z niepowiązanych ze sobą scenek. Ale wyobraźnię Pythonów niezwykle sobie cenię. O tym szerzej może kiedy indziej, przy „Sensie życia wg Monty Pythona” (kiedyś się za niego wezmę), a teraz ruszajmy dalej!

Ech... a jednak nie ruszymy dalej, bo się post skończył, ha ha!

Dobra, na tym dziś skończymy. Czas iść spać. Ale żebyście nie mówili, że post nie był zabawny, o to kilka onomatopei, które zapewne podniosą wysoko humor tej aktualizacji:

Hi hi he he he he hi hi.

CDN.


6 komentarzy:

  1. Hmmm oprócz "Latającego cyrku Monty Pythona" nie znam pozostałych pozycji..., ale wydają się ciekawe of kors :)
    Króliczek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mogłaś przeoczyć - jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to "Mała Brytania" leciała późnym wieczorem na TVP 2 (czasami nawet w nocy), "Pan wzywał, Milordzie" chyba był tylko na Pulsie, a "Tylko głupców i koni" w ogóle sobie nie przypominam z naszej polskiej telewizji. Czasami można za to dopaść odcinki na DVD w różnych supermarketach - najczęściej jednak tylko w angielskiej wersji językowej, bez lektora, napisów etc.

      W każdym razie, rzeczywiście, są to mniej znane twory Brytyjczyków, jednakże w drugiej części pojawią się tzw. megahity ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. OK, postaram się jak najszybciej wrzucić konkluzję ;)

      Usuń
  2. Moje oceny komedii też nie powalają. Doszło nawet do tego, że wręcz obawiam się produkcji komediowych, bo zwykle wywołują u mnie jedynie irytację i poczucie straconego czasu.

    Seriali raczej nie oglądam i z wymienionych przez Ciebie kojarzę jedynie MP i to z fragmentów oglądanych czasami na youtube.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh... cóż zrobić, skoro większość komedii (w moim przypadku - szczególnie amerykańskich ;) ) nie powala poziomem? ;) No cóż...

      W kolejnej części będą bardziej znane rzeczy, zapewne o większości z nich słyszałaś, bądź nawet oglądałaś ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń