by Oli
Huh, ostatnio coś sobie uświadomiłem.
Przeglądając mój profil na Filmwebie (nota bene - świetny
portal, korzystajcie jak najczęściej ;) ) zauważyłem, że chociaż
komedii oglądnąłem sporo – ponad 300 – to jednak większości
z nich nie oceniam zbyt dobrze (ostatnio widziałem „Noc żywych
kretynów”, ale zaprawdę, powiadam Wam – już nigdy więcej tego
nie oglądnę! :P ). Najpewniej nazwiecie mnie ponurakiem bez krztyny
humoru (tak, tak, moje kiepskie żarty to potwierdzają :P ), cóż
jednak rzec, gdy produkcje typu „Poznaj moich Spartan” (i
noworodki z ABS-em) w ogóle mnie nie bawią, a niektóre „Straszne
filmy” wręcz odrzucają? Co zrobić, gdy uważam, że „Świat
według Bundych” to kilka(naście) dobrych odcinków i cała masa
tzw. filleru? Ale to jeszcze nic, szykujcie się na szok i strzał
między oczy! Bowiem o ile wszelkie produkcje "wybuchowego" duetu
Friedberga i Seltzera nigdy nie zostaną filmami kultowymi, to mnie
niestety nie bawi twór naprawdę kultowy. Jaki? Eeee... wstyd
napisać, ale... „Miś”. O tak, wiem, lincz, lincz, już
biegniecie po pochodnie, ale co uczynić, co uczynić, co mam zrobić?
Mam przywalić sobie w łepetynę starym śledziem? Gross! ;)
Jednak jeśli to w jakiś sposób mnie
zrehabilituje, mogę napisać, że bardzo lubię „Wojnę domową”,
„Rejs” i jeszcze kilka innych starszych polskich komedii. OK? A
żeby nie było, że mam coś do filmowców z USA, dodam również,
że te najbardziej absurdalne obrazy typu „Naga broń”, „Hot
Shots” (ech, ta scena z kurą :P ) etc. również przypadły mi do
gustu, chyba właśnie dlatego, że są tak straszliwie zakręcone.
A, i „Abbott i Costello”, ale ja chyba ogółem lubuję się w kinie lat 60 i jeszcze starszym (ale od razu zaznaczam – nie,
Flip i Flap nie są moim zdaniem największymi komikami w dziejach).
Ogółem komedia nie jest moim
ulubionym gatunkiem filmowym (chyba że komedia niezamierzona, ale o
tym kiedy indziej ;) ). Jest jednak pewna nacja, której poczucie
humoru strasznie mi odpowiada i niemalże wszystkie jej produkcje
trafiają w me gusta. Otóż są to Brytyjczycy.
Co to za pan o jakże inteligentnym wyrazie twarzy? ;)
Komedia angielska ma tylu
przeciwników, co zwolenników – według niektórych jest
zakręcona, według innych po prostu durna, nie da się jednak ukryć,
że ten rodzaj humoru jest niepowtarzalny, jedyny w swym rodzaju etc.
Taki np. „Wysyp żywych trupów” to moim zdaniem najbardziej
udana parodia gatunku „survive-zombie-attack” („zgaś światło!”
:P ), a i sam tytuł jest już zabawny.
W każdym razie – by przejść w
końcu do sedna – nie będę próbował odpowiedzieć w tym poście
na tak fundamentalne pytania, jak „czy komedia angielska jest
śmieszna czy nie”, „jaka jest najlepsza brytyjska komedia”,
tudzież takie egzystencjalne jak „co będzie, gdy starego śledzia
wsadzi się bratu w skarpetę i jak ofiara tego przedniego żartu
zareaguje nań” albo „czy w grudniu 2012 będzie koniec świata”
(choć na to mogę od razu odpowiedzieć – NIE!). Po prostu wypiszę 10 angielskich seriali komediowych, które uważam za warte uwagi.
Fajnie?
Na koniec początku warto jeszcze
zauważyć, że angielskie seriale komediowe różnią się od tych
produkowanych w Ameryce m.in. tym, że nie są ciągnięte na siłę
i gdy twórcom kończą się pomysły, zazwyczaj oznacza to także
kres ich produkcji. Oznacza to także (zazwyczaj) raczej małą ilość
odcinków, co dla widza może być niemiłe (och, nie można
kompletować sobie dwudziestu pięciu sezonów na DVDkach i poświęcać
na ich oglądnięcie stu pięćdziesięciu godzin tygodniowo ;) ),
ale również (także zazwyczaj) lepszą jakość. No, przynajmniej
według mnie.
Aha. Nie będzie „Benny Hilla”.
Wieeeem, szkooooooda, ale wiecie, właśnie przed chwilą wybiegł z
listy, ktoś go gonił ;)
Oczywiście okazało się, że nie
potrafię niczego napisać krótko, zwięźle i na temat, stąd znowu
muszę podzielić posta na dwa, by nie wyszedł za długi. Grafomania
to straszna choroba. Dziś więc miejsca 10 – 7, dzielna finałowa
szóstka – za tydzień.
A! I jeszcze jedno, bardzo ważne!
Kolejność subiektywna (hah!), żeby nie było. Obiektywnie
„Latający cyrk” jest ważniejszym tworem dla kinematografii
angielskiej, niż np. „Red Dwarf”, ale ja po prostu lubię
Rimmera ;)
10. Tylko głupcy i konie (Only Fools
and Horses)
66 odcinków! I 22 lata emisji (od
1981 – 2003)!!! Jak na brytyjski sitcom – bardzo dużo!
Hm, czy Rodney trzyma w ręku Mountain Dew? ANGLIK z AMERYKAŃSKIM napojem? Cóż za nietakt!
Ten serial jest dla Anglików tym,
czym dla Amerykanów „Hooneymooners” (albo lepiej - „Świat
według Bundych”), a dla nas... hm, „Świat według Kiepskich”?
Oto dość stereotypowa brytyjska rodzina, Trotterowie, starają się
nie tylko podnieść swój status społeczny, wydać się innym
zamożniejszymi, niż są w istocie, ale także „tak robić, żeby
zarobić, a się nie narobić.” Główny bohater serialu, Del Boy
wymyśla coraz to nowsze i ciekawsze pomysły na zarobienie jak
największej fortuny jak najmniejszym kosztem. Zazwyczaj próbuje
hazardu lub oszustw (a czasami jednego i drugiego, jak np. w odcinku
„Modern Men”, gdzie w sprytny sposób robi w konia barmana ;) ),
ewentualnie sprzedaży dóbr, które „wypadły z tyłu ciężarówki”
(dla tych, co teraz są zaspani i nie kumają – chodzi o dobra
kradzione), najchętniej jednak stawia na jak najbardziej wymyślne i
skomplikowane plany, przy których wysiadają nawet zakręcone idee
Ferdynanda Kiepskiego.
Najlepszą postacią serialu jest
jednak moim zdaniem brat Del Boya, Rodney, sympatyczny, facet,
któremu trochę brakuje siły przebicia. A szkoda, bo mądrzejszy
jest od swego brata i bardzo szybko zauważa nielogiczności
wszystkich jego planów i pomysłów, nim jednak jest w stanie
przemówić mu do rozsądku, zazwyczaj jest już za późno. Genialne
są też jego interakcje z bratankiem, Damianem, którego
podejrzewa o bycie Antychrystem (ci, którzy wiedzą, dlaczego, mogą
sobie uścisnąć prawice i uśmiechnąć szeroko).
Jak nietrudno się domyślić, twórcy
oparli cały humor serialu na piętrzeniu coraz to większych
trudności przed grupą dość nietuzinkowych herosów i
obserwowaniu, jak – próbując się z nich wyplątać –
bohaterowie coraz bardziej gmatwają całą sytuację. A widzowie
oczywiście dobrze się bawią, oglądając cierpienia bliźnich.
Cóż, taką mamy sadystyczną naturę, he he he! :P
Dodam jeszcze, że to ulubiony serial
komediowy samych Brytyjczyków. Nic dziwnego, skoro opowiada o
perypetiach dość stereotypowej, ale jednak najbardziej angielskiej
ze wszystkich sitcomowych rodzin. Nie znaczy to jednak, że
nie-Brytyjczycy będą się na tym filmie nudzić, o nie! Polecam.
Minusem serialu jest całkowity brak
gryzoni. Què?
9. Pan wzywał, Milordzie? (You Rang, M'lord?)
26 odcinków (ale za to prawie
godzinnych), 5 lat emisji (1988 – 1993)
Ciężkie jest życie arystokracji. Trzeba pić jakieś stare wina (dwieście lat, pewnie popsute) i zajadać homary... jak to się w ogóle je!?
Rok 1918. Dwóch prostych żołnierzy
ratuje na froncie życie oficera (i szlachcica of korz) Teddy'ego,
który z wdzięczności przyjmuje jednego z nich – uczciwego Jamesa
Twelvetreesa – do swej służby (no, konkretnie do służby swego
brata, lorda Meldruma) . Mija dziewięć lat, a kamerdyner lorda
odchodzi do Krainy Wiecznych Łowów. James ma nadzieję na przejęcie
jego funkcji, lecz w tym momencie w domu państwa zjawia się Alf
Stokes, drugi z żołnierzy, którzy uratowali Teddy'ego. Oczywiście
od razu przejmuje funkcję denata, lecz Twelvetrees wcale nie cieszy
się ze spotkania starego druha. Stokes bowiem to oszust i
oportunista.
Co więcej, Alf nienawidzi
arystokracji i ideologicznie sprzyja bolszewikom, lecz brak pracy
zmusza go do zamieszkania u Meldruma. Niemalże od razu ściąga do
rezydencji lorda również swoją córkę, Ivy, którą zatrudnia w
charakterze pokojówki. I od tego momentu zaczyna się tzw. jazda...
;)
Humor tej produkcji skupia się
głównie na kontrastach między klasą pracującą (służbą) a
rządzącą (arystokracją) – wiele najzabawniejszych sytuacji
wynika bowiem z interakcji tych dwóch sfer społecznych. Zabawne są
również starcia szlachta-szlachta (tutaj głównie lord Meldrum
kontra lord Ralph Shawcross – Meldrum bowiem romansuje z żoną
Ralpha, Agatą, a ten jakoś ma coś przeciwko temu, hm) i
służba-służba (tutaj głównie szlachetny James vs. krętacz
Alf).
I jak to w brytyjskich sitcomach bywa,
mamy sporo barwnych postaci, choć chyba najzabawniejsze to służący
Henry, który zawsze coś ciekawego palnie i Ivy, dziewczyna całkiem
sympatyczna, lecz niezdarna, niezbyt mądra i na dodatek zmuszona do
odrzucania zalotów tak Teddy'ego, który bardzo, ekhem, LUBI
służbę, jak i córki lorda, Cecily, która bardzo, hm, LUBI
kobiety.
„Pan wzywał, Milordzie” nie
zdobył zbyt dużej popularności w Anglii, nad czym należy jedynie
ubolewać, bowiem serial jest nie tylko zabawny, ale posiada także
niezwykły klimat lat 20 XX wieku i w ciekawy – i dość poważny,
jak na komedię – sposób przedstawia starcie klas, świat wyżyn
i, hm, nizin społecznych, jak również walkę starego świata z
nowymi prądami myślowymi (szczególnie zaś z filozofią
socjalistyczną).
27 odcinków (2003 – 2006) plus
„Mała Brytania w Ameryce” (2008; to kolejne 6 odcinków); należy
jednak jeszcze zaznaczyć, że serial zaczynał jako słuchowisko
radiowe.
Czego!? Moja dziesięciogodzinna przerwa na kawę jeszcze nie dobiegła końca!
Ten serial pod pewnymi względami
przypomina kultowy „Latający cyrk Monty Pythona” - rzecz wręcz
tonie w oparach absurdu, a o fabule jako takiej nie ma co mówić,
bowiem każdy odcinek składa się z kilkunastu niepowiązanych ze
sobą scenek (większość odgrywana przez scenarzystów, Matta
Lucasa i Davida Walliamsa), choć niektórzy bohaterowie powracają w
kolejnych epizodach (np. dresiara Vicky Pollard czy psychiatra
Lawrence i jego pacjentka, Anna).
„Mała Brytania” to chyba jeden z
najbardziej zakręconych seriali angielskich, gdzie niektóre pomysły
po prostu nie mogły wyjść z głów ludzi do końca zdrowych
psychicznie (wiem, jestem ekspertem w tej materii :P ), a na dodatek
chyba jednym z najodważniejszych w historii telewizji – podobnie
jak Monty Python, Lucas i Walliams nie oszczędzają nikogo i
niczego, wyśmiewając nawet tematy tabu. Np. w jednym odcinku
pojawia się pastor – gej. Dla Polaków taka persona okazała się
nie do przyjęcia, wycięto więc tę scenkę z polskiej wersji.
W każdym razie niektóre żarty
rzeczywiście mogą co wrażliwszych zniesmaczyć i trzeba lubić taki
dość specyficzny humor, by przełknąć pewne gagi. „Mała Brytania” raczej nie jest
dla każdego i nawet ja, ten, który lubi ów serial, przyznaję, że
niektóre scenki są raczej takie sobie. Z drugiej jednak strony
przeważają fajne gagi, a gdy „Mała Brytania” jest
śmieszna, to jest NAPRAWDĘ śmieszna. Pewne z przedstawionych w
niej sytuacji należą do najzabawniejszych momentów w historii
całego kina angielskiego (a niekiedy możemy także zauważyć
przypadkowe nawiązania do naszej polskiej rzeczywistości, jak np. w
skeczu z recepcjonistką ;) ). Gag z chorą psychicznie starszą
panią, której wydaje się, że piesek rozkazuje jej się publicznie
rozebrać, a potem schować w kuble na śmieci, niektórych może konfundować, ale innych rozbawi do łez.
Tym, którzy lubią angielski humor,
oczywiście polecam. Ci, którzy nie lubią... cóż, raczej nie
strawią „Brytanii”. I im oczywiście nie polecam. :P
7. Latający cyrk Monty Pythona (Monty Python's Flying Circus)
48 odcinków, 1969 - 1974. Całkiem nieźle.
Hm... no cóż... chyba podaruję sobie wymyślenie jakiegoś zabawnego komentarza, teraz mierzę się z tytanami humoru angielskiego, nie mam szans.
I oto pozycja, przy której nie bardzo
wiem, co napisać. Wiadomo, kultowy serial, ale to już takie
wyświechtane, jak stare gatki. Że klasyka humoru, hm, absurdalnego
– wszyscy wiedzą. Że robili, co chcieli, że czasami nawet na
widza nie zważali, zmuszając go do oglądania rzeczy, których nie
chciał oglądać, o tym wiedzą wszyscy ci, którzy z tym serialem
się zetknęli. Że dla niektórych to najlepsza komedia na świecie,
a dla innych nuda i głupoty, to też wiadomo. Co bym nie napisał,
będą to same frazesy. Zresztą i tak trochę mija się to z celem,
zważywszy na to, że na świecie nie ma chyba osoby, która by nie
słyszała o Monty Pythonie. Fani znają już zapewne wszystkie
odcinki na pamięć i wiedzą, dlaczego lubią je na okrągło
oglądać, a ci, którzy nie lubią, też już zapewne wiedzą, czego
się spodziewać i na co liczyć (albo raczej na co nie liczyć).
Tak więc tak naprawdę moja rola powinna
się ograniczać jedynie do napisania, że lubię Monty Pythona i
zaznaczenia, że należy on do 10 moich ulubionych angielskich
seriali komediowych. Cokolwiek więcej bym nie wyrzekł, będzie to
bezsensowna paplanina, rajt? Co w takim razie moja skromna osoba
powinna zrobić...?
Łel... może się wytłumaczyć,
dlaczego umieściłem go tak nisko? No? No?
Eeee... no bo tak. Starczy? ;) Nie? No
to może po prostu te filmy, które umieściłem wyżej, bardziej
lubię? A skoro je bardziej lubię, to automatycznie muszę mniej
lubić Pythona, prawda? Żelazna logika! W stylu Pythona ;)
Eeeem... Bardzo lubię Pythona. Lecz
wolę chyba seriale, które nie składają się z niepowiązanych ze
sobą scenek. Ale wyobraźnię Pythonów niezwykle sobie cenię. O
tym szerzej może kiedy indziej, przy „Sensie życia wg Monty
Pythona” (kiedyś się za niego wezmę), a teraz ruszajmy dalej!
Ech... a jednak nie ruszymy dalej, bo się post skończył, ha ha!
Dobra, na tym dziś skończymy. Czas iść spać. Ale żebyście nie mówili, że post nie był zabawny, o to kilka onomatopei, które zapewne podniosą wysoko humor tej aktualizacji:
Ech... a jednak nie ruszymy dalej, bo się post skończył, ha ha!
Dobra, na tym dziś skończymy. Czas iść spać. Ale żebyście nie mówili, że post nie był zabawny, o to kilka onomatopei, które zapewne podniosą wysoko humor tej aktualizacji:
Hi hi he he he he hi hi.
CDN.
CDN.
Hmmm oprócz "Latającego cyrku Monty Pythona" nie znam pozostałych pozycji..., ale wydają się ciekawe of kors :)
OdpowiedzUsuńKróliczek
Cóż, mogłaś przeoczyć - jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to "Mała Brytania" leciała późnym wieczorem na TVP 2 (czasami nawet w nocy), "Pan wzywał, Milordzie" chyba był tylko na Pulsie, a "Tylko głupców i koni" w ogóle sobie nie przypominam z naszej polskiej telewizji. Czasami można za to dopaść odcinki na DVD w różnych supermarketach - najczęściej jednak tylko w angielskiej wersji językowej, bez lektora, napisów etc.
UsuńW każdym razie, rzeczywiście, są to mniej znane twory Brytyjczyków, jednakże w drugiej części pojawią się tzw. megahity ;)
Pozdrawiam!
No to czekam :)
UsuńOK, postaram się jak najszybciej wrzucić konkluzję ;)
UsuńMoje oceny komedii też nie powalają. Doszło nawet do tego, że wręcz obawiam się produkcji komediowych, bo zwykle wywołują u mnie jedynie irytację i poczucie straconego czasu.
OdpowiedzUsuńSeriali raczej nie oglądam i z wymienionych przez Ciebie kojarzę jedynie MP i to z fragmentów oglądanych czasami na youtube.
Heh... cóż zrobić, skoro większość komedii (w moim przypadku - szczególnie amerykańskich ;) ) nie powala poziomem? ;) No cóż...
UsuńW kolejnej części będą bardziej znane rzeczy, zapewne o większości z nich słyszałaś, bądź nawet oglądałaś ;)
Pozdrawiam!