czwartek, 13 września 2012

Czwarta część opowiadania!

by Konował



Pulsujący ból głowy, suchość w gardle i nagłe pojawienie się Artysty, który okazał się nie być do końca sobą. Za dużo jak na jeden dzień, a jeszcze czeka go ważna misja w nocy. Podszedł  do okna, które otworzył, pozwalając by świeże powietrze wlało się do pokoju. Zapalił papierosa; paląc, analizował  dzisiejszy dzień, który notabene zaczął się jeszcze wczorajszej nocy, kiedy wracając z pracy dostał sms-a od Artysty, by go odebrać  rano z lotniska.

Zdziwiony, był, i to bardzo, ale to nic w porównaniu do tego, co czuł później. Odebrał  towarzysza około godziny siódmej nad ranem.
-Cześć K.

-Cześć, jak lot ?

-Jedziemy do Ciebie, nie mamy dużo czasu.

Analizując to z perspektywy czasu, nie miał pojęcia, czemu nawet nie zapytał, o co chodzi, nie był nawet pewny tego, co wtedy myślał. Po prostu wsiedli do autobusu i pojechali do niego. W drodze trochę się opanował, zaczęli ze sobą rozmawiać. Gadka taka jak zawsze między nimi.

-O. jak pracę  nad grą? Pisałeś mi, że udało Ci się znaleźć grafika?

-Niedawno udało nam się przekroczyć magiczną cyfrę dziesięciu tysięcy wejść na bloga.

-A co u B.?

-Waters ma zagrać w Poznaniu, wybierasz się może?

-Tak, już się obroniłem.

-A dobrze, praca ciężka, ale daję radę.

-Co, ty nauczycielem? Pedofil uczy w podstawówce.

-Obejrzyj sobie ten film, naprawdę bardzo dobre kino.

-Nie patrz tak dziwnie na to dziecko, bo na policję zadzwoni.

Gdy wysiedli na odpowiednim przystanku, Bohater poszedł jeszcze z Artystą do sklepu, bo lodówka była pusta. Tutaj kolejny raz się  zdziwił - O. kupił alkohol (on nie pije!), w dodatku whiskey, litr Jacka Danielsa. Bohater, widząc niestandardowy zakup kumpla, nic nie powiedział (może prezent za gościnę, czy co?), sam zaś  wybrał jakiś chleb, coś do niego, makaron i parę  innych produktów spożywczych.

Ze sklepu mieli już rzut beretem do klatki schodowej, gdzie G. wynajmował  mieszkanie. Gdy weszli, udał się do kuchni by zrobić coś na szybko do jedzenia, Artystę zaś zostawił w swoim pokoju. Kiedy wrócił razem z kanapkami, przeżył szok. Gdy Bohater był zajęty przygotowaniem posiłku, Artysta nie próżnował; wykorzystując do tego dwa z kilku leżących na parapecie kubków, rozlał po kolejce trunku.

-Zdrowie - powiedział, podając szklankę Bohaterowi; swoją  zaś wcześniej postawił na kredensie.

Nim wyraz zdziwienia zniknął z twarzy G., O. zdążył wytłumaczyć  mu, czego od niego oczekuje. Nie czekając na odpowiedź, Artysta położył na stole paczuszkę z tabletkami i wyszedł.

-Wrócę  jutro rano – powiedział na odchodnym.

Nim Artysta wyszedł z klatki, Bohater zdążył wypić  swój drink i nalać sobie kolejny. Nie minęło pół godziny, a butelka była już w połowie pusta.

Wyrzucił  niedopałek za okno. Miał wrażenie, że O. w jakimś stopniu uwarunkował jego psychikę; po prostu wiedział, że zrobi wszystko co mu kazał zrobić. Pejotl powoli zaczynał działać. Położył się na kanapie.

Pierwsze, co sobie wyobraził, to zapach, kiedy czuł go już całym swoim jestestwem, reszta następowała już samoczynnie. Dotyk - czuł na plecach miły ciężar, pod rękami kobiece nogi w rajstopach, na karku zaś ciepły oddech. Dalej doszedł wzrok. Szczupłe nogi ubrane w czarne rajstopy, do tego czarne szpilki na niewysokim obcasiku. Sukienka kończąca się w połowie ud. Biała koszula. Wracali razem do mieszkania, a on, chcąc być dżentelmenem, niósł ją na barana. Akurat mijali park; szybko dotarli do klatki schodowej, następnie windą na górę.

Bohater był tak szczęśliwy, iż nie zauważył pustych ulic i wszechobecnej ciszy… nawet jego własne kroki nie wywoływały najmniejszego hałasu. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa.

W mieszkaniu zjedli szybką kolację, wzięli prysznic i położyli się spać. Kiedy zasypiała trzymał ją za rękę.

Gdy się upewnił, że już śpi, przeszedł do pokoju obok, gdzie stało pianino. Trzeba było wypełnić zadanie powierzone mu przez Artystę. Zasiadł i zaczął robić wszystko zgodnie z instrukcjami. „Hey Jude” – zagrał pierwsze dźwięki. Zaśpiewał. Gra była czysta, tak samo jak wokal. Uśmiechnął się do siebie.

W połowie piosenki Ona weszła do pokoju. Stała ze wzrokiem utkwionym w Bohaterze. Oczy jej wyrażały nienawiść. Z otwartej rany na nadgarstku kapała krew [kap, kap, kap]. Wiedział że nie może przerwać gry; pomoże jej, a zaprzepaści narkotyk. Jednak mimo uwarunkowania, narzuconemu mu przez Artystę, wstał od instrumentu i podszedł do niej.

Chwycił  jej rękę, mocno zacisnął i podniósł do góry [kap, kap, kap]. Nie przestawał, tracił czucie w palcach [kap, kap, kap]. Widział, jak robi się coraz bledsza [kap, kap, kap]. Oddech coraz płytszy, [kap, kap, kap] uśmiechnęła się tak dziwnie, tak niewinnie, jak małe dziecko, jednak coś w tym grymasie się kryło, [kap, kap, kap], tak to samotność, odrzucenie, ból, który czekał by wyjść [kap, kap, kap], pocałował ją, poczuł słony smak krwi na języku, ustach, choć jej nie widział [kap, kap, kap], cały już drżał, Ona zaś  spokojnie czekała na dopełnienie swego losu [kap, kap, kap] chciała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wyleciał ani jeden dźwięk [kap, kap, kap]

Kiedy się przebudził, był zlany potem. Na krześle naprzeciwko siedział Artysta.

-Zawiodłeś  mnie, nie tego od Ciebie oczekiwałem, ale wiedziałem, iż tak uczynisz, to było nieuniknione – wyjął kolejną paczuszkę  z niebieskimi tabletkami. - Teraz zrobimy to dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz