by Konował
Artysta już od dawna
przekładał swoją ostateczną próbę. Bał się, jednak pokusa ostatecznie zwyciężyła. Deadline wyznaczył na dzisiejszy
wieczór, więc miał jeszcze cały dzień na przygotowania. Test
postanowił przeprowadzić na strychu; nikt tam nie przychodzi i nie
będzie mu przeszkadzał.
Strych był
strasznie zakurzony, ale pusty. Artysta musiał więc tylko trochę
posprzątać i poustawiać rekwizyty:
wzmacniacz, lustro na ścianie, gitara oraz przenośny reflektor.
Próba rozpoczęła się o godzinie osiemnastej. Zamknął się sam ze sobą na strychu, usiadł po turecku i zaczął czekać, aż pejotl zacznie działać. Jeżeli opis Witkacego był trafny, to miał jeszcze trochę czasu. Zamknął oczy i odpłynął w sen bez obrazów.
Kiedy się obudził, była już godzina dwudziesta druga. Zażył jeszcze cztery pejotlowe tabletki. Zauważył już pewną zmianę w swojej percepcji, wiedział jednak, że to tylko początek. Nie będzie przy nim lekarza, co go niepokoiło.
Wstał, przesuwał
się powoli, jakby ktoś mu włączył Bullet Time z gry Max Payne.
Założył gitarę, spojrzał w lustro, w którym widać było
odbicie Artysty, podświetlonego przez 100 watową żarówkę.
Nastroił gitarę. Zaczął wygrywać pierwsze dźwięki. Rozpoczął od utworu Gunsów, Paradise city. Początek miło go
zaskoczył, grało mu się lekko, przyjemnie, jak nigdy. Słuch, pod wpływem narkotyku o wiele bardziej wrażliwy, wychwytywał
nawet najbliższe niedociągnięcia, które od razu korygował.
Wygrywał melodię
gitary rytmicznej Stradlina. Zamknął oczy, wydawało mu się, że oprócz siebie słyszy jeszcze gitarę prowadzącą… gdzieś w tle dudnił
bas, bębny i jeszcze skrzek wokalisty. Tuż przed solówką doszedł to tego ryk widowni. Bał się, ale otworzył oczy. Grał na
ogromnym stadionie, obok niego nawalony jak świnia ganiał Axl,
Slash gdzieś tam też biegał. Wizja była naturalistyczna,
czuł zapach potu, papierosów, alkoholu. Czuł dotyk zachodzącego słońca. Zagrał jeszcze razem z Gunsami parę utworów; grał
dalej, nie zważając na to, że tak naprawdę znał tylko
chwyty do Paradise City i November Rain. W czasie z jednego utworów zbliżył się trochę do publiki, zaczął poznawać takie gwiazdy jak: Elvis, Lennon, Plant, Van Hallen, Dio,
Waters, Gilmour, Johny Marr, Eric Clapton, Ringo Starr, Ian Anderson, Fripp… miał
wrażenie, że publiczność składała się z samych muzyków - gwiazd,
średniaków oraz amatorów, którzy w zadymionych
knajpach marzą o sławie.
Pośrodku tego wszystkiego stał nieruchomy człowiek, który mu się baczenie przyglądał. Czerwone oczy i ironiczny uśmiech. Artysta spojrzał mu w oczy, patrzył dość długo, cały czas grając. W pewnym momencie w jego głowie pojawiły sie nowe melodie i taby ogromnej ilości utworów, z początku nie mógł sobie poradzić z takim nadmiarem wiedzy. Grając dalej (na szczęście palcami sterowała nieświadomość, świadomość zaś próbowała poradzić sobie z tym czymś, co mu wcisnął do mózgu facet z czerwonymi oczami),zaczął uczyć się jak wyławiać poszczególne utwory z bazy danych. Postanowił spróbować samodzielnie wybrać piosenkę. A niech będą "Schody do nieba". Zaczął.
Ta sama scena, tylko że tym razem jest wieczór, a on jest gitarzystą Led Zeppelin. I tak w swoim transie wcielił się w kilkuset muzyków grających na przestrzeni dziejów; od artystów, którzy przygrywali egipskim faraonom po gitarzystę Lady Gagi.
Po każdym nowym
wcieleniu czuł jak jego pewności siebie wzrasta, jego Forma staje
się coraz potężniejsza. I co najważniejsze - grał coraz lepiej.
Jakby wysysał umiejętności z tych muzyków w których się
wcielał, zabierał ich technikę, styl, zręczność. Tylko że
facet o czerwonych oczach był coraz bliżej...
Próba trwała bardzo
długo, kiedy wreszcie narkotyk przestał działać, stał przed
lustrem. Pierwsze, co zauważył, to to, że jakby urósł; mięśnie,
których wcześniej nie było widać, zarysowały się troszeczkę
pod koszulką. Stał wyprostowany. Zauważył błysk w oku.
"Pewnie narkotyk jeszcze działa", pomyślał, ale mimo to czuł się zupełnie inaczej. Pewny siebie, czuł, że chodzi prosty jak strona, a granica jego przestrzeni osobistej przebiega jakieś dwa metry dalej, niż wcześniej.
"Pewnie narkotyk jeszcze działa", pomyślał, ale mimo to czuł się zupełnie inaczej. Pewny siebie, czuł, że chodzi prosty jak strona, a granica jego przestrzeni osobistej przebiega jakieś dwa metry dalej, niż wcześniej.
Wszedł do mieszkania,
gdzie matka prawie wpadła już w histerię. Artysta uciszył
ją jednym słowem. – Żyję.
Poszedł do swojego
pokoju i zasnął; kiedy się obudził, postanowił, że pojedzie do
Szkocji, ściągnie Małpę, Bohatera i razem założą Band. Miał tylko
nadzieje, że zechcą przejść próbę.
Kiedy wychodził z
klatki schodowej, nie zauważył mężczyzny o czerwonych oczach,
czającego się nieopodal.
Najlepsza część opowiadania! Zabawna i interesująca! Czekam z niecierpliwością na więcej!
OdpowiedzUsuń