niedziela, 19 sierpnia 2012

16 najgłupszych momentów w historii Gwiezdnych Wojen (2/3) [Gwiezdne Wojny]


by Oli


Dzień dobry!

Zanim podrzucę Wam kolejną dawkę absurdów, zaserwowanych nam przez George'a Lucasa, małe ogłoszenie. Zapewne już zauważyliście, że ten post nazywa się "16 najgłupszych momentów w historii Gwiezdnych Wojen (2/3)". Właśnie! Jest tu trójka, zamiast dwójki, prawda? A miały być dwie części!

Ano miały, ale doszedłem do wniosku, że dwa pierwsze miejsca to już totalny wysyp absurdów, toteż trzeba im poświęcić trochę więcej uwagi, a nie chciałem, by ten tekst rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Stąd decyzja o podzieleniu go na 3 części. Mam nadzieję, że mi wybaczycie... zresztą i tak nie macie za dużego wyboru, ha ha! Za to zdradzę, o czym będzie kolejny tekst. Otóż w przyszłym tygodniu kończymy gwiezdną sagę, a potem napiszę coś o angielskich komediach. Cieszycie się? Fajnie!


9. Han strzelał pierwszy! (Nowa Nadzieja Edycja Specjalna 1997)

Oto i doktor Jon... eee, znaczy się - Han Solo! I wcale nie doktor!

To przykład dość znany i wzbudził sporo kontrowersji na łonie fandomu. Nie bez przyczyny. Niby na pierwszy rzut oka nie ma czego się tu czepić, ale diabełek tkwi w szczegółach... albo raczej w tym, że Han Solo nie ma szans przejść przemiany. A jednym z elementów dobrej historii jest to, że postaci w niej występujące nie są statycznymi kartonowymi herosami, ale osobnikami, którzy uczą się czegoś nowego, zmieniają poglądy etc.

Ale dobra. Wróćmy do początku (ha)!

Han Solo to przemytnik, oportunista i egoista, który nie przepuści żadnej okazji, by zarobić, dba tylko o siebie i swego włochatego towarzysza, Chewbaccę (haaaauuu!), ale nie kocha Imperium, no i w gruncie rzeczy nie wydaje się taki zły. Ale to i tak przemytnik, więc kryształową personą nie jest. Gdy go poznajemy, ma kłopoty, bowiem podpadł bossowi przestępczego światka (Jabbie, jakby kto pytał), no i cóż, musi szybko spłacić dług, inaczej zrobi się nieprzyjemnie. Wielki ślimak (chodzi mi o Jabbę, nie o Hana!) prosi, potem grozi, a w końcu wynajmuje płatnych morderców, by ściągnęli dług (tylko jak można wysępić pieniądze od trupa?). W taki oto sposób Han znajduje się w nieprzyjemnej sytuacji sam na sam z przystojnym napastnikiem o dźwięcznym imieniu Greedo (btw, łapiecie żart Lucasa? Greedo – chciwiec!).

-Mój drogi chłopcze, ja ci wcale nie chcę zrobić krzywdy, po prostu wysyłanie płatnych morderców to taki mój specyficzny sposób wyrażania sympatii...
Tak wyglądałby "Ojciec Chrzestny", gdyby kręcił go Lucas.

Greedo nie lubi Hana i wygląda na to, że cała rozmowa może skończyć się na dość nieprzyjemnych rejonach. Co więc robi Solo? Cichaczem wyciąga blastera i...




-Tak cię nie lubię, że zrezygnuję z nagrody za sprowadzenie cię żywcem i po prostu zabiję na miejscu!
...czyli skuteczny i przerażający łowca nagród w akcji!



No właśnie, co Waszym zdaniem powinien zrobić Han, ten łotr, ale o złotym sercu? Co zrobilibyście Wy, gdybyście byli na miejscu Hana? Co podpowiada instynkt samozachowawczy, gdy siedzicie przy jednym stoliku z gościem, który Was nie lubi i pewnie zaraz Was usmaży?

Chyba większość z nas zrobiłaby to samo, co Han w oryginalnym filmie. Strzelilibyście pierwsi, pozbywając się niemilca, nim ten pozbędzie się Was. Ale dwadzieścia lat później Lucas doszedł do wniosku, że takie zachowanie nie przystoi i daje zły przykład widzom. Wyprzedzać atak bandyty? Nie, jakie to niebohaterskie! Lepiej, żeby Han zareagował na atak Greedo – innymi słowy, pozwolił mu strzelić z odległości zepsutego oddechu, a potem przeszedł do kontrataku. Huh.

 Smażony obcy na wynos, raz!


Zanim pochwalicie Lucasa jako wspaniałego moralizatora, dbającego o etyczne wychowanie młodzieży, przypomnijcie sobie, że strzał z tak bliskiej odległości MUSI trafić, nie ma szans. Innymi słowy, musi zabić Solo, zanim ten zbierze się na honorowy gest i odpowie na atak. Ale spoko, wszakże mamy tu do czynienia z poprzednim wcieleniem Indiany Jonesa, co to dla niego odchylić głowę z szybkością błyskawicy i uniknąć strzału z pół metra (no dobra, z jednego)? Pikuś!

Jak można było spudłować z takiej odległości...?


W taki oto sposób Lucas, chcąc zrobić ze swego bohatera bardziej szlachetnego gościa, wpadł w otchłań absurdów, z której nie tak łatwo się wygrzebać. Po pierwsze, strzelanie jako drugi jest może honorowe, ale głupie – w sytuacji, gdy gość z blasterem sadza cię naprzeciw siebie i zaczyna ci grozić, trzeba działać szybko i uderzyć, nim on uderzy. To logiczne i wcale nie takie łotrowskie (wszakże Greedo wyraził już chęć usmażenia Hana, tak więc nawet to, że Solo strzelił pierwszy, nie zmienia faktu, że działał w samoobronie). Więcej, moment, gdy Harrison Ford odchyla leciutko głowę, unikając lasera wroga nie tylko wygląda tak, jakby Ford miał szyję zrobioną z plasteliny, ale jest również głupi – jaka istota ludzka może uchylić się przed pociskiem? Eeee... To podobno tylko Chuck Norris potrafi! A nie, sorry, to Greedo ma takiego zeza, wszystko jasne.

Poza tym stwarza to też problem fabularny. W czasie filmu Solo miał przejść przemianę wewnętrzną, porzucić bandycką profesję, a stać się idealistycznym bojownikiem o wolność. O jakiej przemianie można mówić, skoro już na początku swej podróży jest tak honorowy, że ryzykuje usmażenie łba po to, by dać dzieciom dobry przykład? Hę?


-Nie przyłączę się do tej waszej szlachetnej sprawy! Jestem szlachetniejszy od was! Zawsze pozwalam moim wrogom strzelić mi w głowę, nim przechodzę do kontrataku!


W kolejnych wersjach Lucas się opamiętał i wprowadził pewne poprawki – mianowicie takie, że Han i Greedo naciskają spusty w tym samym momencie, ale i tak nie rozwiązuje to problemu (i pozostaje kwestia nadludzkiego zmysłu Solo - „mój pajęczy zmysł mnie ostrzega, chyba odchylę głowę lekko w lewo!”). Han strzelał pierwszy i basta, innych wersji nie przyjmujemy! Może w sto dwunastej reedycji Nowej nadziei Lucas pójdzie na ustępstwa i pozwoli Hanowi chociaż krzyknąć „Uważaj, zaraz cię zabiję!” zanim pociągnie za spust, kto wie?

Swoją drogą... edycja specjalna pokazała nam, że Greedo był nie tylko głupi, ale i był wyjątkowym nieudacznikiem. Jak on został łowcą nagród?

8. Nikt nie strzela tak celnie, jak szturmowcy Imperium! (Nowa nadzieja 1977)

Przykład tak znany, że chyba nawet wiedzą o nim osoby, które z Gwiezdnymi Wojnami mają niewiele wspólnego. Obi i Luke, podczas kolejnego bezproduktywnego włóczenia się po pustyni, natrafiają na „lekko” zdezelowany łazik pustynny Jawów (to te takie Lemmingi w habitach), od których kupili droidy. Wnioski wynikają z tego tak oczywiste, że chyba nawet Luke zajarzył, o co kaman – ktoś szukał droidów! KTOŚ, ALE KTO? Czyżby te straszne potwory z celulozą na głowach?

Wtedy Obi, niczym zawodowy naśladowca Sherlocka Holmesa, uruchamia siłę swych szarych komórek i trafnie dedukuje - „TO SZTURMOWCY IMPERIUM!”

Brawo, Obi! Mógłbyś nam wyjaśnić, jak do tego doszedłeś?

Gwiezdnowojenny odpowiednik Sherlocka Holmesa na tropie!


„O, to bardzo proste”, uśmiecha się Obi, „spójrzcie na ślady po miotaczach! To na pewno byli szturmowcy Imperium! Nikt nie strzela tak precyzyjnie, jak oni!”

O tak! Wszakże szturmowcy to elita Imperium! Wytrwali żołnierze i doskonali strzelcy! Pamiętacie te sceny z „Nowej nadziei”, gdy celnie ustrzelili... nie, nie, to zły przykład, lepsze jest „Imperium kontratakuje”, gdzie... eee, tutaj też nic nie... ale w „Powrocie Jedi” na pewno! O tak, jeden przypadkiem trafił księżniczkę Leię w ramię! Juhuuuu! Aha, no i R2 w „Imperium” ktoś PRAWIE zniszczył! Brawo!

Elita Imperium. Doskonali do masakrowania starych farmerów i półmetrowych stworków... chociaż nie, od stworków lepiej trzymaj ich z daleka.


No dobra, już na poważnie. Jak na wspaniałych strzelców to raczej żałosne osiągnięcia, prawda? Gdy widz słucha wypowiedzi Obi-Wana i przypomni sobie całkiem udaną akcję z początku filmu, gdy szturmowcy może nie zabłysnęli kunsztem bojowym, ale jednak wygrali, może sobie pomyśleć „Hm, to mogą być poważni przeciwnicy dla naszych bohaterów.” A potem – szok! Oddziały Imperium spędzają kolejne trzy części nie trafiając w nic, nawet wtedy, gdy mają przewagę liczebną i w powietrzu jest tak gęsto od ognia laserowego, że można by siekiery wieszać. Przykłady? Proszę!

Jak mogli nie trafić w nikogo tutaj, tutaj i tutaj?


Nawet stu szturmowców to za mało na jednego Solo! Ha ha! Łapiecie? Na Solo! Ha!
-Przepraszam, teraz ja muszę zginąć.
Spójrzcie, jaką "wspaniałą" osłonę mają Leia i Han. Gwoli niepotrzebnego wyjaśnienia - nie, szturmowcy nie potrafili ich trafić. Dodam również, że siły Imperium były schowane za powalonym drzewem, mając całkiem fajną osłonkę. Tak, i tak obrywali.


OK, ja rozumiem – nie mogą trafić, bo strzelają do głównych bohaterów; gdyby im się poszczęściło, film by się skończył. Ale przecież można było tak skonstruować scenariusz, by nasi herosi jakoś wychodzili cało z opresji, a szturmowcy mimo wszystko wydawali się groźni, prawda? Tymczasem wyszli na bandę pajaców, a nie wspaniałych wojowników potężnego Imperium.

Jedyne, co im się udaje, to rozwalenie C3PO (ale i tak Chewbacca złożył go do kupy), trafienie R2D2 (ale szybko dochodzi do siebie), jak również przypalenie ramienia Lei (ale chwilę później i tak zostają głupio rozwaleni). Jakim więc cudem w ogóle Imperium zdołało się utrzymać przy władzy, mając tak niekompetentnych żołnierzy? Jak Obi może mówić, że są tak dobrzy? A może oni wszyscy w sekrecie sympatyzowali z Rebelią, dlatego nie trafiali w żadnego z bohaterów? A może te hełmy ograniczają im widoczność? Pytanie tylko – po co w ogóle im te garnki na głowach?

I po co im te zbroje, skoro i tak padają po jednym strzale...?

7. Leia prowadzi Imperium do bazy Rebeliantów (Nowa nadzieja 1977)

Być może zbyt ostro oceniłem szturmowców. Bohaterowie wszakże napocili się, by uciec z Gwiazdy Śmierci, musieli opędzać się od latających wszędzie strzałów z lasera, a gdy uradowani wskakują do Falcona, by w końcu odlecieć, Leia mówi im „Za łatwo nam poszło! Pozwolili nam uciec!”

(Aha, to dlatego ani razu nie trafili i dawali się zabijać – taki sprytny plan!)

A pozwolili, bo... bo... no, moi drodzy Czytelnicy, dlaczego? Ano właśnie! Jeśli pozwolili uciec, to po to, by wiejący bohaterowie Rebelii zaprowadzili ich do swojej bazy, której położenia Leia nie chciała wyjawić nawet na torturach. Hm, trzeba przyznać, że to dobry plan.

To, że Leia go przejrzała, świadczy o tym, że jest inteligentna. Tyle tylko, że zamiast wylądować na jakiejś martwej planecie, znaleźć urządzenie śledzące, pozbyć się go i spokojnie ruszyć na Yavin, księżniczka prowadzi całą imperialną flotę do głównej bazy, zmuszając tym samym Rebeliantów do stoczenia bitwy, która mogła się skończyć całkowitą ich eksterminacją i końcem ruchu oporu. CO?

-Pozwolili nam uciec, bo chcą, byśmy doprowadzili ich do naszej tajnej bazy! Ha ha, przejrzałam ich! Jestem mądra, prawda?
-Eeee... to może nie powinniśmy tam lecieć?
 -Spoko, leć.
-Ale... ale oni odkryją bazę, ściągną tam Gwiazdę Śmierci i jednym strzzałem zniszczą całą Rebelię! To bez sensu, nie lecę tam!
-LEĆ!

Zupełnie nie rozumiem, czym kierowała się Leia, narażając wszystkich swoich przyjaciół na śmierć. Naraziła również swoją sprawę na całkowitą porażkę... i po co? Nie wiadomo. Skoro przejrzała plan Imperium, to po co prowadziła ich do swoich? Doprowadziło to co prawda do bitwy, w której Gwiazda Śmierci została zniszczona, ale która równie dobrze mogła skończyć się całkowitą zagładą Rebelii. Co ja mówię, mogła – powinna! Gdyby nie obecność Luke'a, prowadzonego przez ducha Jedi, Obi-Wana, Yavin zostałby unicestwiony.

Jest to jeden z momentów gwiezdnej sagi, który nie ma najmniejszego sensu, choćbyśmy nie wiem jak starali się go racjonalnie wyjaśnić, po prostu się nie da. No dobra, jest jedno wytłumaczenie. Film się już kończył, trzeba było jak najszybciej doprowadzić do ostatecznego starcia między siłami dobra i zła. Ha, kocham metatłumaczenia!


6. Yoda nie chce trenować Luke'a (Imperium Kontratakuje 1980)

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że jesteśmy Yodą (no dobra, trudno umieścić się w skórze metrowego, zielonego stworka, który w istocie jest największym mistrzem Jedi, ale spróbujmy!). Oto wszyscy nasi towarzysze zostali zamordowani, świat, jaki znaliśmy, przestał istnieć, jesteśmy ścigani przez siły Imperium, a na dodatek musimy tkwić na wygnaniu na jakiejś mrocznej, bagnistej planecie. Wtem przybywa do nas syn Wybrańca, który może być następnym Wybrańcem, jedyny Jedi, jakiego mamy pod ręką, ostatnia nadzieja Galaktyki, rekomendowany na dodatek przez naszego wybitnego ucznia, Obi – Wana. Co w takiej sytuacji robimy? Oczywiście, że trenujemy go na Jedi! Co robi Yoda?

„Trenować ja go nie będę. Za stary on jest.”

Eeeee...?

-Nie będę go trenować, bo... eee... nie chce mi się!


Yoda, bez przesady! Co ci zależy? Co masz do stracenia, stary? Nic! Kompletnie nic! Może stracisz trochę czasu, ale to wszystko! A co możesz zyskać? Wszystko! Jeżeli Luke'owi się powiedzie, przywrócisz równowagę Mocy, pomścisz przyjaciół, zniszczysz wrogów... A jeżeli mu się nie powiedzie? Cóż, młody Skywalker zginie i tyle. Wydasz dwa dolary na wieniec i git.

Dlaczego więc mistrz Jedi, mając ostatnią okazję na pokonanie Imperatora i Vadera, rezygnuje z niej, trzymając się kurczowo zasad swojego starego zakonu, który nota bene był tak wspaniale działającą instytucją, że dał się zniszczyć? Hę? WTH? Czyżby chodziło o to, że Yoda boi się powtórzyć błąd z przeszłości, gdy szkolenie za starego osobnika skończyło się masakrą Jedi? Ok, to mogę zrozumieć, ale, naprawdę, czy Jedi mogą być w jeszcze gorszej sytuacji? Nawet jeżeli Luke przeszedłby na Ciemną Stronę Mocy, to tak naprawdę niewiele by się zmieniło.

5. C3PO olewa R2 (Nowa nadzieja 1977)

C3PO i R2D2 to takie galaktyczne odpowiedniki Krawczyka i Norka, Flipa i Flapa, Freda i Barneya – postaci typowo komediowe, przyjaciele, co się ciągle kłócą, ale jak wszyscy wiemy – „kto się czubi, ten się lubi”. Chociaż widzimy, jak sobie dogryzają i jak się wzajem obrażają, to jednak patrzymy na to z rozrzewnieniem i wyrozumiałym uśmiechem. (o takim :) ), bowiem wiemy, że jak przyjdzie co do czego, to jeden odda swe śrubki drugiemu.

-Mam cię dosyć, gracie! Idź w lewo, ja pójdę w prawo!


Co się jednak dzieje podczas pierwszego spotkania z Lukiem? Oto wuj Owen wybiera z przebogatej oferty Jawów C3PO i jakiegoś innego droida i... no i nic. Farmerzy i droidy idą do domu, a 3PO nawet nie oglądnie się przez ramię i nie powie „Cześć, R2! Miło było!” W ogóle to powinien powiedzieć „Panie Owen, niech pan nie bierze tego grata, tutaj jest śliczniutki, nowiutki R2, sympatyczny, już z nim pracowałem, niech pan go bierze!” Ale nie! C3PO cieszy się, że dostał spokojną posadkę w domku Luke'a i olewa swego towarzysza. Wilk to, a nie czło... droid!

No dobra, tutaj raz obejrzał się przez ramię, jakby się zastanawiał, jak pomóc R2, ale chwilę później machnął ręką, jakby sobie pomyślał "A, olewam to, spadam stąd!"


Aż chce się zanucić tę piosenkę Tenacious D, „Friendship”:

„Friendship is rare,
Do you know what I'm sayin' to you?
Friendship is rare.
My derriere,
When you find out much later
That they don't really care”


4. Wessa Free!!! (Powrót Jedi DVD 2004)


Jejku, jejku, jejku! Oto najbardziej niepotrzebny i bezsensowny dodatek do nowej edycji gwiezdnej sagi! Na dodatek psuje całkiem podniosły finał Powrotu Jedi.
Oto pokazano nam wszystkie planety świętujące wykończenie Imperatora – najpierw Endor; potem, w edycji specjalnej z 1997 roku – Bespin, Tatooine i Coruscant (nota bene radość w stolicy Imperium z powodu śmierci Imperatora to też niezłe przegięcie, ale niech tam, sami widzicie, że wariatów w Galaktyce nie brakuje), a potem – w edycji z 2004 – Naboo. I nagle słyszymy ten upiorny wrzask, niczym jęk potępieńca z najczarniejszych czeluści piekieł:

„WEEEEEEEEESA FREEEEEEEEEE!!!”

 -Weeeeeeeeesa freeeeeeeeee!!!

OK, być może nie wydziera się tak ta... persona... o której myślę (i lepiej, żeby tak było, George!), ale... kurka wodna, nie, nie chcę, żeby COKOLWIEK przypominało mi o Jar Jarze! COKOLWIEK! Nie chcę nawet słyszeć uradowanych Gungan, nie!

„WEEEEEEEEESA FREEEEEEEEEE!!!”

Przegiąłeś (sięgam po paralizator):

BZZZZZZZZZYT!!!

„WEEEEEEESA MY LEG HURTS!!!”

3. Śmierć Boby Fetta (Powrót Jedi 1983)

Oto najfajniejszy czarny charakter, obok Vadera, Boba Fett. OK, może imię ma niezbyt ładnie brzmiące, może i jego kwestie dialogowe można policzyć na palcach jednej ręki, a jego udział w wydarzeniach przedstawionych w filmach jest znikomy, ale niech tam! I tak jest morowy (to pewnie głównie zasługa tej fajowej zbroi w kolorze zgniłych badyli)!

 -I'm so great, that I'm jealous of myself!

I jak powinien odejść taki fajny bohater? Oczywiście, że w walce! W huku dział, pośród latających wszędzie promieni z miotaczy laserowych, w walce z Jedi na miecze świetlne! O tak, taki koniec największego łowcy w Galaktyce by mnie usatysfakcjonował!

Przywal mu rakietą, Boba!

I Lucas...eeee.... no... Po krótkiej bijatyce ze Skywalkerem, Boba... eeeech... no cóż, ślepy Han zaczyna wymachiwać kijem, krzycząc „Boba Fett? Gdzie?”, zupełnie jak na tych starych, prehistorycznych komediach, a potem zahacza o jetpack łowcy nagród i posyła go przypadkiem do jamy Sarlacca.

Bez komentarza.
...

Wujek Staszek radzi: Gdy znajdziesz się w towarzystwie fanów Gwiezdnych Wojen, nie używaj takich słów jak Gunganin albo Jar Jar... Zaraz, zaraz, odłóż ten miecz świetlny, ja tylko.... AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!

5 komentarzy:

  1. Boba wtedy nie umarł...

    OdpowiedzUsuń
  2. Autor powyższego zestawienia wziął pod uwagę jedynie filmy, odrzucił natomiast Expanded Universe (z kilku względów, między innymi dlatego, że niezbyt lubi... :P ). A jako że Lucas wywala EU z kanonu, jest całkiem prawdopodobne, że jednak umarł... ;)

    A poza tym - możesz to odczytywać też jako "przegrał". I tak czy tak - ta scena trochę urąga Bobie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy i rzetelny artykuł. Gwiezdne Wojny należą do moich ulubionych filmów. Od lat kolekcjonuję też wszystko co ma związek z uniwersum Star Wars. W gadżety filmowe zaopatruję się przeważnie w sklepach internetowych np. https://4gift.pl/gadzety/gadzety-filmowe/gadzety-ze-star-wars. W dobrych sklepach online można znaleźć o wiele większy wybór tego typu rzeczy niż w sklepach stacjonarnych. Czasami zdarzają się prawdziwe perełki, które zostały wydane jedynie za granicą.

    OdpowiedzUsuń