poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Wątki eugeniczne w literaturze sci-fi (1/2)


 by Heini Kadlubek
(krótki i nie do końca potrzebny wtręt na wstępie by Oli)


(Dzisiaj krótko i na temat - radujcie się, albowiem Heini na stałe dołącza do redakcji. A teraz jego nowy tekst)





Powiadasz, że nie czytasz niczego, co podchodziłoby pod literaturę science-fiction. Następnie zarzucasz mnie argumentami, jakoby ów gatunek literacki został stworzony z myślą o tych, którzy upodobali sobie chodzenie z głową wpośród chmur. Dla człowieka racjonalnego – uzupełniasz – biblioteki są zasobne w literaturę faktu bądź dobrze skrojone powieści realistyczne.

Już mniejsza o to – odpowiadam – że książka prawdziwie realistyczna, czyli wyciągająca najdalej posunięte konsekwencje z założeń realizmu, nigdy nie powstała i - jestem pewny – nie powstanie. Zresztą dowodnie o tym napisał, niejako na marginesie, Albert Camus w eseju Człowiek Zbuntowany i odsyłam cię doń, jeśli jesteś zainteresowany.


Albert Camus

Ale do rzeczy. Nastajesz na słówko „fiction”, twierdząc zarazem, że treść książek z kręgu pisarstwa science fiction jest bujdą, bajdą, i że nijak się ma do aktualnego życia, czyli życia tu i teraz. Sądzisz przeto, że pisarze-fantaści pisali i wciąż piszą o dalekich – i czasowo, i przestrzennie – cywilizacjach. Po czym dodajesz, że docenić możesz wyłącznie wyobraźnię twórców rzeczonych utworów, a jest ona, jak mniemasz, godna najrzadszych poetów.

- Nie zgadzam się z tobą. I co więcej, uważam, że nigdy nie zaznajomiłeś się bliżej z literaturą science-fiction. A jeżeli już, to mozoliłeś się lekturą utworu nieudałego, czyli, że reprezentującego wartość poślednią. Przygotuj się na szok. Muszę cię bowiem uwiadomić, że jest i dobra literatura sci-fi, i zła. I dotyczy to wszystkiego. Chyba, że twórczość jest sankcjonowana przez państwo. Wtedy jest ona wyłącznie mierna.

A czy opera jest zawsze dobrze skomponowana i udanie zagrana? Czy poemat z definicji jest dziełem pięknym? Nie i poemat, i opera mogą zostać sfuszerowane.

I dlatego będę opowiadał o pewnej odnodze literatury science-fiction. Dla której to można by ukuć wiele nazw; choćby takie jak: filozoficzna science-fiction czy nawet czasem chce jej się przydać miano egzystencjalnej. Wydźwięk utworów, o których będę mówił jest żywy. I jest on tym żywszy, im nasza cywilizacja prężniej się rozwija, głównie i chyba jedynie pod względem technologicznym. Podróże kosmiczne nie są fantazjami.

A i dodam, że mówię o sci-fi, gdzie nie chodzi o drobiazgowe – czyli przyprawiające o irytację – opisywanie maszyn przyszłości, gdzie wspaniałe gwiazdoloty podbijają światy zaziemskie, jawnie sobie drwiąc z przestarzałych kategorii, jakimi sa i czas, i przestrzeń. Nie, albowiem mówiąc, mam na myśli utwory, w których owe cuda techniki etc., stanowią raczej dekorację, może tło. Idzie w nich o człowieka. Tego, który jest zdolny zarówno do czynów wielkich, jak i podłych. I czytając, muszę sobie raz po raz zadawac pytanie: skąd jestem, kim jestem oraz dokąd zmierzam?




Dla mnie dzieła St. Lema, braci Strugackich czy mniej nacechowane naukowo utwory U. Le Guin są poniekąd pismami antropologicznymi.

Człowiek wprawdzie konstruuje coraz bardziej precyzyjne teleskopy, a machiny latające fruwają szybciej i wyżej, niemal zrównając się z niebiosami. Jakkolwiek nadal pozostaje on nieledwie drobiną kurzu w porównaniu z Kosmosem. I istotnie – czytam w gazetach o lśniących wahadłowcach, o sondach, które już za chwilę posiądą wiedzę o planetach, które się tak bardzo przybliżyły do naszego miejsca zamieszkania. Wszakże wystarczy, że wyjdę raz z domu i zadarłszy głowę, spojrzę w niebo, ażeby odczuć dojmująco swą znikomość wobec wszechświata. A i tak przecież widzę wyimek nieobjetej przestrzeni. Czyli kosmicznego bezbrzeża.

- Dobrze, w porządku – powiesz – przyznaję ci pewną słuszność. Jest więc i dobra literatura sci-fi, jednakże, trzymając się mego zdania, sądze, iż ich wartość zasadza się na walorze czysto literackim, jej atutów przeto upatruję w pomyslowej fabule czy starannym stylu pisarza. Ale – bedziesz kontynuował – jakże się mają wymyślane od podstaw społeczności, cywilizacje do mnie, do mojego życia? I już nawet nie wspominam, że częstokroć są to państwa Obcych, czyli nie-ludzi.

Oto i moja odpowiedź na twój zarzut: - przecież różnorakie koncepcje, jak prawisz, nie naszych społeczeństw stanowią pretekst do ukazania kondycji współczesnego człowieka. Nadto – gdy czytam o często fantastycznych rozwiązaniach społecznych, politycznych czy wreszcie: etycznych, to poczynam myśleć o kulturze, w której wyrosłem i – chcąc nie chcąc – po ten czas żyję.

Moralność, rytuały, ale i także prozaiczne, może i błahe przyzwyczajenia, które są mi bliskie, momentalnie stają się czymś chwiejnym i – no, to prawda – zwyczajnie umownym.

Poznając wymyślnie na kartach książek przedstawione rozwiązania społeczne zrazu wydają mi się niezrozumiałe. Wówczas myślę o nich, że nie wykraczają ponad wymysł autora.

Jednakże za chwilę łapię się na tym, że oto właśnie znajdują zastosowanie moje mechanizmy obronne. Mówię: fantazja, ba, bzdura, głupota. I dlaczego? Po to, by nie podpiłowywać gałęzi, na której tak dobrze mi się siedzi. Innymi słowy – staram się zagłuszyć wątpliwości, które powoli się rodzą. Ale pamiętam zarazem, że mankamentem jakiegokolwiek bądź zagłuszania jest to, że w końcu niczego nie słyszę, staję się bowiem głuchy.

I co niby? Dokonuję pewnych wyborów, mam pewne upodobania, na dodatek wiem, co jest dobre, a co – dla odmiany – złe. Czasem kąsa mnie niepewność, choć, przyznaję, rzadko niezmiernie. Wtedy niezłomnie udaję się po radę do niekwestionowanego autorytetu.

I czy muszę dodawać, ze to wszystko od początku do końca jest podyktowane niczym innym, jak „powszechnie” znanymi „prawdami”. Oczywiście, cudzysłów jest w tym wypadku niezbędny. Nie pytam się, kto je po raz pierwszy sformułował i podał do wierzenia innym. I nieważne, że znam je wyłącznie ze słownika.

Czy nie wspomniałem, że mnie i moich przyjaciół irytują obłąkańcy? Oni przecież głoszą niepopularne, bo niezrozumiałe – i na odwrót – hasła. I by dopełnić całości swej choroby śmieją się, gdy powinni być poważni i strapieni. Jednak na całe szczęście są sprawnie wyłapywani.

Deklaruję: jestem człowiekiem pewnym swego człowieczeństwa. Jestem takim, jakim mam być. Wiąże z tą „mądrością” wszystko – od fizjologii poprzez moralność, uczucia – a na eschatologicznych zapatrywaniach kończąc. W takim razie, nadmieniam, ja i pozostali ludzie rozmnażamy się, jeśli już, w sposób cokolwiek niemądry. Wszakże zatraceniu ulega tyle drogocennej energii.

A jednak drąży mnie niepewność. Zatem, czy ktoś przyglądający się rytuałowi, w którym bez pamięci uczestniczę nie może wziąć mnie za cyrkowca, błazna, klowna, ba, marnego aktorzynę. Tak jak uznam, ze ten, który się przypatruje gestom, rutuałowi, czy – Bóg wie czemu - pochodzi z innego układu gwiezdnego i dziwi się moim szaleńczym pląsom. Sytuacja może ulec odwróceniu. Czytam tedy w utworze Wizja lokalna St. Lema, jak następuje:

[...] lecz ich dowódca czy dyrygent, otoczony niewielką świtą, wydawał wciąż władcze okrzyki, aż na jego znak pojawili się trębacze i przy dźwiękach surm buchnęła zdławiona, lecz wyraźna pieśń . Efekt był tyleż niesamowity co silny, i wciąż zachodziłem w głowę , po co oni to właściwie robią - czy chodzi o rodzaj cyrkowego popisu, o ceremonię państwową, defiladę na miejscu czy wreszcie jakiś rytualny obrządek typu religijnego?



I tyle tytułem wprowadzenia. Chciałem po prostu uwyraźnić, że pisarze-myśliciele literatury sci-fi podnoszą problemy, które towarzyszą ludzkości chyba od dość dawna. „Dobrze” – powiesz niestrudzenie – „a gdybyś to był łaskaw podać choćby przykład jakiejś myśli, zagadnienia, które, jak powiadasz, są aktualne i dla mnie? Słucham cię.”

- W porządku, powiem ci więc o rozmaitych zabiegach, zamysłach, które już w czasach starożytynych bądź to stosowano, bądź tworzono w rozważaniach i celem których, w co wierzono, doskonalono i społeczeństwo, i człowieka. Mam na myśli eugenikę. Oczywiście, przez lata ów termin nie znajdował się w uzyciu, miast niego znajdowano wiele eufemizmów. Nawiasem mówiąc, także pojecie „eugenika” w rozumieniu etymologicznym tego słowa jest eufemizmem.

Obejmuje ono wiele zjawisk – czasem na pozór nie mających ze sobą zgoła niczego wspólnego – od eutanazji, przymusowej kastracji, aborcji przez uwrażliwienie na higienę społeczną, in vitro – a na niektórych wypaczeniach w psychiatrii poprzestając.

I powiem wprost: niemal każda powieść czy opowiadanie sci-fi, które przeczytałem zawiera wątki eugeniczne, choć samo słowo „eugenika” pada rzadko bądź – częściej – wcale. Przyznam się, że gatunek sci-fi znam stosunkowo słabo. Zdaję się trochę na swoją intuicję. Poza tym z rozmów z innymi wiem, że i w tych utworach, których nie przestudiowałem, roi się od tropów eugenicznych.

Gaworzenie Pana Czapeczki: Nie chcę kaszki, nie chcę kaszki!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz