poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wątki eugeniczne w literaturze sf (2/2)


by Heini Kadlubek






Powiem wprost: niemal każda powieść czy opowiadanie sci-fi, które przeczytałem zawiera wątki eugeniczne, choć samo słowo „eugenika” pada rzadko bądź – częściej – wcale. Przyznam się, że gatunek sci-fi znam stosunkowo słabo. Zdaję się trochę na swoją intuicję. Poza tym z rozmów z innymi wiem, że i w tych utworach, których nie przestudiowałem, roi się od tropów eugenicznych.


Zaczynam od Lewej ręki ciemności Ursuli Le Guin. Przy czym otwarcie mówię, że wątku eugenicznego jako takiego w owej książce nie uświadczysz. Natomiast można o takim mówić, mając na uwadze pewne odwrócenie perspektywy.

Otóż bohater utworu, wysłannik, przybywa na planetę, której autochtoni na pierwszy rzut oka niewiele się różnią od mieszkańców Ziemi. Jakkolwiek diabeł tkwi w szczególe. A nawet nie w szczególe. Albowiem, jak się dowiaduję, wszyscy bez wyjątku mieszkańcy tejże planety są hermafrodytami. I co więcej, ich popęd seksualny przez ¾ miesiąca pozostaje w uśpieniu. Obowiązuje ich – uwarunkowany wyłącznie biologicznie – cykl semer-kemmer. Drugi człon tegoż odpowiada za fazę rozbudzenia seksualnego.

Kiedy osobnik się w niej znajduje, to – chcąc nie chcąc, znajduje się to bowiem poza sferą wolicjonalną – jest on niezwykle pobudzony. Wtedy musi się on połączyć z drugą osobą, którą w tym samym czasie również musi opaść popęd typu seksualnego. Zresztą autorka wspomina:



Nie ma tu stosunku bez zgody partnera, nie ma gwałtu. Jak u większości ssaków poza człowiekiem coitus może się odbyć tylko przy obopólnej chęci, inaczej nie jest możliwy [...] Nie istnieje podział ludzkości na silną i słabą połowę, obrońców i wymagających obrony, dominujących i podporządkowanych, włascicieli i sługi, czynnych i biernych.



Skutkiem czego kontynuuje narrator:


Przy spotkaniu z Getheńczykiem nie należy i nie wolno robić tego, co rozdzielnopłciowiec ma we krwi, to znaczy osadzać go w roli mężczyzny lub kobiety i ustawiać się w stosunku do niego pod wpływem własnych oczekiwań [...]



I to właśnie ów hermafrodytyzm jest czynnikiem, dzięki któremu jakikolwiek projekt eugeniczny jest nie do pomyślenia. No bo jakże? skoro nie ma ani silniejszych, ani słabszych. I co, jak mniemam, najważniejsze nie można wpływać na rozrodczość istot. Czyli ani jej wzmagać, ani temperować. I uwaga na marginesie: widać też, jak nasza fizjologia seksualna nas determinuje. Istotnie bowiem nasze libido – w ujęciu Freudowskim – jest bądź mniejsze, bądź to większe, jednakże u człowieka znajdującego się w pełni sił zawsze znajduje się ono na jakimś poziomie.

Eugenika anektuje sferę intymną człowieka. Bywało, że tzw. „wybrakowane” jednostki poddawano kastracji. Można było później przyznac się do błędu, ale cóż po tym?

W wymyślonym przez U. Le Guin społeczeństwie zakrawałoby to na niepodobieństwo. Mieszkańcy przedstawionej przez nią planety dobierali się ze sobą, można powiedzieć, w okresie rui. I podobnie jak u zwierząt, stworzenia najdorodniejsze szukały wzajemnej bliskości. To naturalne, że majestatyczny lew w czasie godów wygląda niecierpliwie najzdrowszej lwicy. Natomiast zwierzęta hodowlane może i mają gładką lśniącą sierść, ale są cherlawe, potrzebują opieki, którą roztacza nad nimi hodowca.

Jak już widać w przytoczonym przeze mnie cytacie, owe istoty nie projektowały na siebie swych idiosynkrazji, lęków, czy wreszcie: tzw. miłości. Każda jest widziana przez inne taką jaką jest. Nie dochodzi do zniekształcenia obrazu na siatkówce. Jest to nie do pomyślenia, przynajmniej dla mnie. Wprawdzie z jednej strony doznaję ulgi: wreszcie koniec z teatrem masek i fałszywymi oskarżeniami. Ale z drugiej – no cóż, nikomu już nie zamydlę oczu.

W owym społeczeństwie trudno jest kogoś poddać stygmatyzacji. Nie wylądujesz tedy ze stemplem „wariat” na czole w lecznicy dla obłąkanych, gdzie „doktorzy” zrobią wszystko, byś nie „podał dalej” swojej puli genów.

Powyżej więc scharakteryzowałem krótko eugenikę na sposób apofatyczny. Nie jest ona zatem czymś naturalnym, biologicznym. Jest ona oparta na założeniach arbitralnych, czyli mówiąc wprost: na wymysłach. Gdy nie ma w społeczeństwie ciągot ku niewoleniu, ciemiężeniu, to nie ma ona źródła. I wreszcie: nie narodzi się w kraju, w którym o twojej wartości nie decydują inni. Nie sformuje się wówczas złowrogie konsylium, które podda cię badaniom, kryteriom, by ogłuszająco zawyrokować – zdatny do życia płciowego, bądź też niezbyt.


Teraz przechodzę do utworu braci Strugackich o tytule Fale tłumią wiatr. Czytając ową książkę, przychodzi do głowy myśl, że tzw. „udoskonalenie” – na czymkolwiek by miało polegać – człowieka, wszelka progresja poza blaskami ma także cienie. Dlatego też eugenika typu pozytywnego niekoniecznie jest czystym dobrem.

Przynajmniej sam podchodzę do tej kwestii z ambiwalencją. Przy krótkim omówieniu tejże posłużę się treścią wspomnianego utworu.

Otóż czytelnik za sprawą swoistego sprawozdania poznaje preludium do „Wielkiej Iluminacji”, wydarzenia bezprecedensowego w dziejach ludzkości.

Zatem: bohater pracuje dla pewnej organizacji, której przyświeca jeden cel, mianowicie: wykryć i rozpracować Wędrowców, czyli przybyszy z odległej i nieznanej planety. Oni rzekomo mieliby przybyć na Ziemię w sobie tylko wiadomym, niekoniecznie szlachetnym celu. Oto, jak jeden z nich opisuje, nie bez dozy autoironii, obowiązki swoje i swych współpracowników:


Jesteśmy pracownikami KOMKON-u 2. Wolno nam zyskać opinię obskurantów, mistyków, zabobonnych kretynów. Jednego nam tylko nie wolno – nie docenić niebezpieczeństwa. I jeśli w naszym domu zapachniało nagle siarką – po prostu musimy założyć, że gdzieś niedaleko pojawił się diabeł z rogami, i przedsięwziąć odpowiednie środki, aż do zorganizowania produkcji wody święconej na skalę przemysłową włącznie!



I właśnie ów czas nadchodzi. Ich zwiadowcy infiltrują ludzkość. Na pewno są lepiej uzdolnieni od nas, stoją na wyższym niż my poziomie umysłowym. Niechybnie będą chcieli nas pouczać. Co prawdopodobne, wprowadzą nas na nieznany nam, dlatego może niebezpieczny, tor rozwoju.

Skąd wiadomo, że juz tu są? Wskazują na to wszystkie znaki na niebie i na ziemi. Spektrum tychże jest dość rozpięte. Od tajemniczych zaginięć po nietypowe zachowania wielorybów.

Przy czym owi eksperci są w błędzie W zasadzie wszystko by się zgadzało, no, poza jednym: Wędrowcy nie istnieją. Zresztą pół biedy, gdyby byli. Problem jest poważniejszy. Oto bowiem dochodzi do rozłamu w rasie ludzkiej. Okazuje się, że niektórzy posiadają potencjalny lecz nieuaktywniony trzeci układ sygnałów. Jeśli zostaje on obudzony, to istota, w której dochodzi on do głosu ulega daleko idącej metamorfozie. Zyskuje on umiejętności, których najwybitniejszy spośród ludzi lecz pozbawiony rzeczonego układu nie jest w stanie objąć rozumem.

Człowiek tedy staje się nie-człowiekiem. Zatem w utworze pojawia się meta-homo, czyli „za-człowiek”. Wniosek nasuwa się jednek: bycie człowiekiem ma on, na całe szczęście, już za sobą i to daleko. Jak już wspomniałem, tylko ułamek ludzkości dostąpiłby podobnego zaszczytu, wznosząc się ponad proch zwany ludzkością. Człowiek jest dla niego czymś radykalnie niższym, gorszym. I nie jest to podyktowane jakimś szowinizmem. Podobnie zrozumiałe jest to, że człowiek uznaje swą wyższość wobec, powiedzmy, ameby, którą rzadko obdarowuje swym zainteresowaniem. I choć owi nie-ludzie wyłonili się z człowieka, to są mu dalecy. Także przestrzennie. W najlepszym wypadku okazują pobłażliwość czy na poły udawaną wyrozumiałość.

Czyli że byłoby wszystko w porządku. Gdyby nie pewna rodząca się wątpliwość. Jest takie pytanie. Czy oni są poprzez to, że dzięki swym zdolnościom stają się półbogami, bardziej szczęśliwi? Owi wybrańcy raczej nie mogą pozostać ludźmi, muszą ulec udoskonaleniu. Człowiek jest pełen wad, to prawda, czasem wręcz odstręcza od siebie, a dla reprezentanta nowej rasy – wszystko co ludzkie jest niskie.

Jednak tak nie jest. „Oto człowiek” powiedział Piłat, wydając Jezusa motłochowi. On to przecież wątpił, wpadał w gniew, cierpiał. Czy w innym wypadku byłby wstanie złożyć z siebie ofiarę za człowieka?

                                     

I na koniec wspomnę jeszcze o opowiadaniu Przedludzie P. K. Dicka. Zabiera on głos w temacie aborcji i , co można wynieść z lektury, jest jej bezwzględnym krytykiem. Utwór podobno powstał jako reakcja pisarza na pewną nowelizację prawną, która podówczas weszła w życie w Stanach Zjednoczonych. Otóż wtedy triumfalnie zalegalizowano tam aborcję.

Autor ukazuje losy chłopca, któremu przyszło żyć w czasach, kiedy dokonuje się tzw. aborcji poporodowych. Wynika to z prawa, wedle którego dziecko staje się człowiekiem dopiero po ukończeniu 12. roku życia, kiedy to mieliby już posiadać duszę. Dlaczego akurat wtedy? - Oczywiście, argument, jak i teza, jest piramidalnie głupi. Chodzi o to, że istota mająca ukończonych 12 lat już opanowała algebrę. Wcześniej jest zaledwie „przedczłowiekiem”.

Nieprzypadkowo ów termin przywołuje na myśl terminologię hitlerowską. Jeśli mamy podludzi, nadludzi, to idąc na całość, wymyślmy jeszcze kategorię przedludzi. Zresztą skojarzeń z praktykami Niemców jest więcej. Oto dziecko zostaje zabrane do kliniki aborcyjnej na „życzenie” swych rodziców. Można by pomyśleć, że wysyłają na śmierć dzieci obciążone kalectwem, sprawiające problemy wychowawcze. Jednakże przeważnie chodzi o wygodę, najczęściej sa oni zwyczajnie znudzeni swym potomkiem.

Jak wiadomo, i hitlerowcy mordowali dzieci chrome, chore psychiczne. I były to dzieci niemieckie. Miało to bowiem miejsce jeszcze przed Holokaustem. Krąży podanie, że pewien ojciec wysłał list do fuhrera z prośbą, by unicestwiono jego syna. Nie wiem, być może jest to legenda, która, jak sądzę, miałaby uprawomocnić owe „zabiegi”. Przy czym akcji, co zrozumiałe, z reguły nie dawano rozgłosu.

Nawiasem mówiąc, przypominam sobie fragment książki Blaszany Bębenek autorstwa G. Grassa, w której to główny bohater, Oskar, karzeł, którego uznano za upośledzonego i psychicznie, i cieleśnie, na poważnie liczy się z tym, że zostanie wysłany pod „opiekę” nazistowskich lekarzy. Ostatecznie ktoś z krewnych się za nim wstawia.

Następnie dzieci z opowiadania Dicka miały być po jakimś czasie zamykane w komorach, gdzie – cytuję – „wysysano im z płuc powietrze”. A wcześniej zabierał je specjalny samochód. Jak wiadomo w cieniu hitlerowskich Niemiec zaułkami krążyły niemal identyczne pojazdy, w których przeprowadzano pierwsze owocne próby zagazowywania ludzi.

Oczywiście, autor podnosi postulaty zwolenników aborcji do poziomu absurdu. Można pomyśleć, że wykoślawia i przerysowuje ich myślenie. Jednakże można na to spojrzeć inaczej. Otóż on po prostu wyciąga daleko posunięte, ale nadal logiczne wnioski z ich założeń. I taka wątpliwość na marginesie: czy już samo, zdawałoby się niewinne, pytanie typu: „od kiedy płód ma duszę?” nie kryje w sobie niekoniecznie godnych zamiarów?

Bardzo zwięźle podsumowując: przywołani przeze mnie autorzy pytają się – kim jesteś, człowieku? Jakkolwiek nie ma na nie odpowiedzi, która jednocześnie nie byłaby wybiegiem. Człowiek jest nieustalonym zwierzęciem – powiedział Fryderyk Nietzsche. To prawda, myślę, jego zasadą bowiem jest procesualność; jest więc raczej zjawiskiem niż bytem. Toteż niepodobna pochwycić go w siatkę pojęć.






Gaworzenie Pana Czapeczki: Oj! Eugenika to takie trudne słowo! I takie smutne! Oj, oj, ktoś mi każe całować się z Tolą? Ale ja wolę Kasię!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz