sobota, 21 lipca 2012

Gorący i bezwietrzny dzień [cz. 1 opowiadania?]

by Konował

(Krótki wtręt na wstępie by Oli.)
Dobry wieczór!

Oto dzień przełomowy dla Chaty gnoma! Rozpoczynałem jako samotny wilk, chodzący własnymi ścieżkami pojedynczy strzelec, który samodzielnie prowadzić miał bloga, lecz otwarte drzwi Chaty przyciągnęły wielu utalentowanych podróżników (hm, gdybym ja ujrzał chałupę takiego zielonego monstrum, to nawet bym się nie zbliżył), którzy postanowili nie tylko mnie dopingować i wspomagać psychicznie, lecz również w sposób jak najbardziej namacalny (o ile o tekstach jako takich można mówić, że są namacalne, ha!). Dwa razy pojawił się gościnnie Marcin (wielki afirmator Epoki Lodowcowej), a dziś nowa twarz, nowe palce i nowa głowa pana o jakże dumnie brzmiącym mianie Konował, persony młodej (no, powiedzmy), zdolnej (to sprawa dyskusyjna :P ) i pełnej zapału (tak się pali do roboty, że dym mu ucieka uszami)! Czy zostanie z nami na dłużej? Miejmy nadzieję! Dom gnoma (to brzmi jak tytuł thrillera) chętnie go przyjmie!
Kończę ten przydługi i przynudny wstęp i zostawiam Was ze smacznym kąskiem, jakim jest (pierwsza część?) opowiadania Konowała pt. "Gorący i bezwietrzny dzień"!

Aha, dodałem "śledczego" - narzędzie, które informować Was będzie o nowościach na blogach, które czytam - sprawdzajcie, bo warto, powiadam Wam!







Gorący i bezwietrzny dzień, a bohater wchodził po schodach, by przedostać się na drugi tor, skąd miał odjechać jego pociąg do Wrocławia. Wspinając się powoli po stopniach, liczył posiadane pieniądze. - Zgadza się – powiedział do siebie.

Przesiadł pod daszkiem, który trochę chronił go przed niemiłosiernym słońcem, zapalił papierosa. Zostało mu niewiele czasu, pewne było, że jego występek zostanie niedługo odkryty; sprawdził godzinę na swojej komórce – miał jeszcze kilka minut do przyjazdu pociągu. Z torby podręcznej wyjął „Sto lat samotności”, zaczął czytać. Po kilku stronach zdał sobie jednak sprawę z tego, że nie wie, czy dany bohater to wnuk, prawnuk, czy może praprawnuk Urszuli. Mnożą się tam jak króliki i później człowiek się gubi. Pochłaniał jednak lekturę dalej, nie przykładając wagi do stopnia pokrewieństwa.

Na moment odwrócił wzrok od książki i spojrzał w kierunku torowiska; uśmiechnął się do siebie na widok butelki po połówce, którą opróżnił kilka tygodni temu. Pamiętał z tego wieczoru smak zielonego; czyścioch, bez żadnych wstrętnych dodatków, o przyjemnym aromacie. I jeszcze krótką historyjkę, którą opowiedział mu kolega. Anegdotka była o genezie powstania napisów oraz prostych rysunków na poręczy schodów na dworcu. Teraz nie był w stanie przypomnieć sobie treści czy kształtu znajdujących się tam grafik. Nie treść była jednak istotna dla bohatera, tylko sam proces twórczy – improwizacja, wszystko wymyślana z miejsca, jakby byli magikami wyciągającymi z rękawa kartę, tylko że nie ma karty, lecz ślad na barierce zapisany markerem, ku pamięci. Jeden po drugim, pozostawiali po sobie cząstkę siebie na tym świecie. Z tej nocy został mu jeszcze smak słodyczy – kupił dwie białe czekolady i zjadł obie w domu, słuchając na łóżku muzyki. Wybór padł na składankę, którą dorwał dzień wcześniej z biblioteki miejskiej, Ram Cafe. Zasnął, słuchając drugiej płyty.

Wreszcie pociąg nadjechał, bohater wszedł, kupił bilet - jeden studencki do Wrocławia - podał odliczoną kwotę, od razu usiadł na najbliższym wolnym siedzeniu i pogrążył się w myślach. Za kilka godzin ma lot, cel: Islandia. Kraj pięknych widoków, wspaniałych muzyków, kraina baśniowa i daleka. Znajomy, który na wyspie mieszkał już od pewnego czasu, załatwił mu tam pracę. Będzie pracował w przetwórni rybnej, robota po 8-10 h dziennie, męcząca i śmierdząca, ale cóż, robota jak robota, może nie będzie najgorzej. Oczywiście ogłosił to wokół dostatecznie wcześniej dużej ilości osób, by jego nagłe zniknięcie nie zostało powiązane z tym, co zrobił. Nawet urządził małe przyjęcie pożegnalne w miejscowym pubie, zaprosił parę osób, postawił trochę piwa, kiedy zabrakło mu kasy, to jemu stawiali, kiedy wychodził był spity jak pestka. Mimo swojego stanu dobrze zapamiętał, jak po zamknięciu lokalu znaleźli się za blokami. Tam przy dość szybko rozpalonym ognisku, improwizowali. Dość szczątkowo pamiętał teksty wymyślane ad hoc przez ludzi z osiedla, ale w jego pijanym umyśle wydawały się być bardzo dobre; zachęcali go, by sam spróbował, ale nie mógł, nie potrafił, jego szare komórki wymieniając się miedzy sobą impulsami próbowały coś stworzyć, jednak nic nie wychodziło, cały czas mu czegoś brakowało. Teraz to nawet nie mógł zrekonstruować co starał się wtedy sklecić.

Młodzieniec, podróżujący pociągiem osobowym linia Gliwice - Wrocław Główny, otrząsnął się nagle z zamyślania, podrapał lekko po głowie, by następnie wyciągnąć książkę.

Czytał już do końca podróży, tam też wysiadł z pociągu, przez zatłoczone miasto dojechał autobusem na lotnisko, gdzie po dość sprawnej odprawie siedział już wygodnie w fotelu samolotu. Na dwie godziny przed planowanym lądowaniem na rodzinnym osiedlu bohatera wybuchła „bomba czasowa”, którą podłożył przed wyjazdem. Nieświadomy, co się dzieje wiele kilometrów na południu, spokojnie oglądał film „2012”.

Po tym, gdy zbrodnia podróżnika wyszła na jaw, zjawiła się policja, nawet karetka, pojawili się gapie, jak za każdym razem w takich sytuacjach. Już po godzinie na osiedlu krążyło przynajmniej dwadzieścia różnych wersji wydarzeń, mniej lub bardziej zgodnych z rzeczywistością. Kiedy sytuacja zaczynała się powoli uspokajać, on akurat lądował na lotnisku w stolicy Islandii, Reyjkawiku. Następnie pojechał z kumplem do mieszkania, które miał razem z nim wynajmować. Dostał własny pokój, ładny, ściany pokolorowane na zielono, kilka mebli, biurko oraz łóżko.

Sądził, że po tak dłużej podróży będzie zmęczony, ale rzeczywistość była inna. Mimo, iż nie spał ani chwili podczas dziesięciogodzinnej podróży, nie był w stanie zasnąć. Pracę miał zacząć w poniedziałek, przyleciał w piątek. Nie musiał wcześnie wstawać. Natłok myśli. Nie wiedział za bardzo, co ze sobą. Wyjął laptopa i zaczął pisać – była to jego powieść czy opowiadanie, którego pisanie inicjował niezliczoną ilość razy. Pierwsze szkice, czy też plany, pojawiły się już na pierwszym roku studiów, następnie kilka razy próbował wracać do tego projektu, by go porzucać po dwóch, trzech stronach. Patrzył kilka minut bezmyślnie na otwarte okienko Worda i nic mu nie przychodziło do głowy. Zamiast tego włączył Herosów. Mimo, że przeszedł tę grę niezliczoną ilość razy, nadal ją lubił. Za magiczną aurę.

[CDN...?]

1 komentarz:

  1. Hmmm bohater, którego pasjonują różnorakie metody twórcze, trochę outsider, który skrywa jakąś tajemnicę- zapowiada się ciekawie...

    OdpowiedzUsuń