by Oli
Dobry!
Dziś wygrzebałem z szafy kolejny post prehistoryczny. Chyba warty obaczenia, bo dotyczy bardzo popularnego w naszym kraju pisarza, Mr. Mastertona! Zapraszam do lektury... ale może niech najbardziej zagorzali fani wcześniej wezmą coś na uspokojenie ;)
Ach, moje biedne, naiwne owieczki, nawet nie wiecie, na jakie niebezpieczeństwo się narażacie, idąc do fryzjera. Nie chodzi już nawet o to, że pan fryzjer może do stu głów używać jednych i tych samych, nieumytych nożyczek. Nie ma też się co martwić, że wbije Wam w plecy sekator. No bo po co mu miałby trzymać w zakładzie sekator? Naprzeciw rzeczy, które mogą kryć się w jego piwnicy, rzeczy – rzec można – z piekła rodem – to wszystko jest niczym. Tak więc uważajcie!
Widać, że Brytyjczyk Graham Masterton, jeden ze słynnych pisarzy horrorów, też się boi golibrody, zmajstrował bowiem książkę o jakże uroczym tytule Szatańskie włosy (gdyby kogoś to interesowało – wydane w roku 2001).
Szczerze napisawszy, mój kontakt ze współczesnymi twórcami literatury grozy prawie zawsze kończył się straszliwym karpiem (wiecie, wyrażającym niedowierzanie i szok) i rozczarowaniem. W momencie, gdy pisałem tę recenzję, nazwisko Grahama Mastertona – jednego z czołowych twórców tej horrorów – tylko obiło mi się kiedyś o uszy, lecz nie mogę powiedzieć, bym wiedział o nim dużo albo żebym nawet się nim zainteresował. Wiedziałem, że w latach 90 był niesamowicie popularny w Polsce, z czasem jego sława zaczęła przygasać. Dziś nie ma w naszym kraju takiego bumu na jego powieści jak jeszcze dziesięć lat temu, lecz i tak ma dużą i wierną fanbazę. Co więcej, podobno docenia poświęcenie naszych rodaków, ładując do swoich ksiąg wiele odwołań do Polski. Miły gest.
Jednakże nie o tym chciałem. Chciałem napisać, że gdyby nie to, że mój druh – którego tu pozdrawiam – bardzo lubi twórczość Brytyjczyka, nigdy bym się nim nie zainteresował (znaczy się - Mastertonem ;) ). Postanowiłem poczytać Mastertona, spodziewając się czegoś dobrego. Ale zupełnie przypadkowo (no dobra, może trochę z premedytacją :P ) sięgnąłem po dziełko uznawane - nawet przez jego fanów - za najsłabsze w dorobku pisarza – Szatańskie włosy.
Przyznam, że ten raczej głupi tytuł – no bo mądrym go nazwać nie można– wzbudził moje podejrzenia. Choć z drugiej strony jest on tak głupi, że aż zabawny, więc nawet uśmiechnąłem się, biorąc Włosy do domku. Później jednak – wiedząc, że literatury nie ocenia się po okładce - sprawdziłem na angielskiej Wikipedii, iż w oryginale ta chuda książeczka zwie się Hair Raiser – czyli całkiem zmyślnie i śmiesznie. Tak więc Mastertona nie można obarczać winą za „śmiechowy” tytuł – to zasługa tłumacza. Ale za treść tego nietypowego dziełka już niestety odpowiada sam pan Graham...
Cała afera kręci się wokół młodej irlandzkiej dziewczyny, Kelly O'Sullivan, która – chcąc stać się w przyszłości wspaniałą fryzjerką – zostaje uczennicą słynnego mistrza tego fachu, stylisty Simone'a Crane'a. Interesujące? Nie bardzo? No dobra, to po jakimś czasie okazuje się, że piwnica zakładu skrywa tajemnice niczym z Egzorcysty lub Omena. Konkretnie - w workach na ucięte włosy klientów...
Powiało grozą, nie? Nie? Jak to? Przecież od czytania tego paragrafu włos się jeży na głowie! No dobra, nie oszukujmy się. Już sam pomysł jest raczej dziwny, a im dalej, tym lepiej nie jest. Niestety. Cała historia jest infantylna, wiele scen, zamiast mrozić krew w żyłach, śmieszy. Koncept Szatańskich włosów, który sam w sobie – pomimo głupiej nazwy – nie jest zły, a można nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu interesujący (hmmm...), zostaje zniszczony przez Mastertona napchaniem weń wszystkich możliwych kiczowatych i ogranych motywów z filmów grozy klasy Z. Bo chyba nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć, czyim dziełem są włosy?
Paradoksalnie, z początku bardziej interesujące wydały mi się scenki „obyczajowe”, a nie żadne straszne akcje. Niestety, dość szybko się rozczarowałem. Przyznam szczerze, że miła, uczynna i kulturalna Kelly jest według mnie całkiem sympatyczną postacią i nawet nie raziła mnie w trakcie lektury (czego nie mogę powiedzieć np. o pewnych znanych bohaterach pewnych znanych cyklów fantasy...eeech). Ale poza tym... cóż, nie mogę nic więcej o niej rzec. Jest raczej... hmm... no, istnieje jakby w tle wydarzeń. Jej koledzy z pracy w ogóle nie zapadają w pamięć. A pewna dama, pojawiająca się gdzieś w połowie, która zresztą pomaga naszej Kelly, jest po prostu, hmmm... może w ten sposób - jej występ jest absurdalny. Zachowanie stróżów prawa, którzy pod koniec książki dość łatwo przyjmują do świadomości istnienie zjawisk paranormalnych... ech. Ale może nie ma się co dziwić. Może po prostu policjanci zdawali sobie doskonale sprawę z tego, w jakiej produkcji biorą udział i że tutaj nie ma się co dziwić, to całkowicie absurdalny świat.
Bo i rozwój akcji jest dosyć niewiarygodny. W gruncie rzeczy cała fabuła opiera się na splocie serii całkowicie bezsensownych przypadków, których prawdopodobieństwo zajścia jest tak nikłe, jak to, że dostanę za tę recenzję nagrodę Nobla. A dodatkowo gdzieś w tle jest Tajemnica przez duże „T”. I śledztwo. Widać Masterton chciał rozruszać nieco szare komórki czytelnika, by nie był taki bierny i mógł się trochę pobawić. Tyle tylko, że rozgryzienie tożsamości mordercy jest tak trudne jak podrapanie się po... czole. Hm.
Czy więc jest to najgorsza książka, jaką w życiu przeczytałem? Odpowiedź brzmi – nie. Naprawdę, było wiele gorszych. Co nie znaczy, że ta jest dobra. Chcę po prostu wytłumaczyć, dlaczego – po tak długich narzekaniach – dałbym ocenkę 2/6 a nie 1 albo i nawet 0.5. Cóż, co najmniej jeden element mnie autentycznie zainteresował (mianowicie geneza Szatańskich włosów), a wiele rozbawiło (np. to, że [SPOILER] [SPOILER] [SPOILER] szatan ma swoją stronę internetową [/SPOILER] [/SPOILER] [/SPOILER] ). A tak naprawdę to czytało mi się szybko i bez większego bólu. Księga napisana jest językiem prostym (choć w moim odczuciu trochę zbyt prostym, za mało opisów, nawet do końca nie wiemy, jak główna bohaterka wygląda) i Masterton rzeczywiście ma talent do snucia historii, dzięki czemu czytelnik nie musi się przy tym dziwnym utworze męczyć. Co więcej, jest bardzo krótki i nadaje się na nudną przejażdżkę busem. Autor widocznie wiedział, co stworzył, i postanowił nas zbyt długo nie dręczyć. I dodatkowo można nieźle uśmiać się z tego, co się w powieści wyrabia. Chociażby miejsce akcji... horror w zakładzie fryzjerskim? Czy to nie jest absurdalne i w pewnym stopniu zabawne?
I teraz, na koniec recenzji, pora chociaż trochę „rozgrzeszyć” Mastertona z potworka, którego nam zaserwował. Księga jest widocznie adresowana do młodych adeptów grozy. Nie ma się więc co dziwić, że niektóre akcje przypominają przygody Power Rangers. I właśnie w takich - młodzieżowych - rejonach powieść powinna pozostać i nie próbować wychodzić do innego odbiorcy. Jeżeli skończyłeś 12 lat, odpuść sobie. Chyba że ktoś da Ci ją za darmo, wtedy możesz poświęcić tę godzinkę i się nieco pośmiać.
PS.Księga oczywiście ukazała się na rynku polskim, niech Was nie zmyli okładka oryginalnego wydania. Po prostu okładka naszej wersji jest mało ciekawa, a ta – no, popatrzcie sami. Czy to nie nowy wymiar absurdu? :D Jest jak plakat jakiegoś słabego filmu SF z lat 50, typu Blob, który widzisz na własne oczy, ale nie możesz uwierzyć w to, co zobaczyłeś ;) Po prostu... Popatrzcie na nią! :D
Wujek Staszek radzi: Zanim pójdziesz do fryzjera, sprawdź najpierw, czy nie strzyże się tam szatan. Zaoszczędzi Ci to niepotrzebnych kłopotów i równie niepotrzebnego owłosienia.