niedziela, 9 grudnia 2012

Spazmy młodego kabotyna nad artystyczną pornografią, czyli zachłyśnięcie się gnojka Mechaniczną Pomarańczą. [Mechaniczna Pomarańcza]

by poprzednie wcielenie Heiniego Kadlubka



Mechaniczna Pomarańcza, ów dramat science-fiction Stanleya Kubricka jest – można stwierdzić z pełną śmiałością – filmem w licznych kręgach kultowym. Choć, co prawda, od czasu, kiedy to zainaugurowano jego projekcję minęły przeszło trzy dekady – to produkcja owa szokuje widzów po dziś dzień. W największej mierze ze względu na wymyślnie skonceptualizowaną formę i znajdującą się pod jej cokolwiek pofałdowanym płaszczem niezwykle pesymistyczną w swym wydźwięku treść.

Akcja utworu osadzona została w bliżej nieokreślonej przyszłości – ludziom bowiem odzianym w futurystyczne garderoby towarzyszą nieodłącznie surrealistyczne dekoracje, nadające przeto filmowi klimat przemożnego niepokoju – w pełni oddając akcji jej ekstrawagancki wymiar. Umiejscowienie drastycznych fizycznie i dramatycznych w głębszym ujęciu perypetii głównego bohatera, Alexa, w czasie i miejscu niekonkretnym, jest zabiegiem mającym na celu uświadomienie odbiorców dzieła, że przesłanie, czyli problematyka filmu jest zagadnieniem uniwersalnym – przeto niezawisłym od czynników czaso-przestrzennych.


Pozornie, ulegając pierwszemu wrażeniu rozliczne sceny z filmu pobrzmiewają w tonie lekkim, humorystycznym. Pozwolę się w tym momencie posłużyć brutalną sceną, jedną z wielu zresztą. Mianowicie aktowi przemocy najpodlejszej – gdzie wszak sromotnemu zgwałceniu podlega kobieta, na dodatek na oczach bezradnego męża – asystują finezyjne, quasi-baletowe podskoki nikczemników jednorodnie przybranych w obcisłe spodnie na szelkach, kabaretowe kapelusze, sztuczne nosy i ochraniacze na przyrodzenia. Całości groteski dopina sam herszt grupy, wszelako wyśpiewujący solo Deszczową Piosenkę. Absurdalna groza sytuacji potęguje się z chwili na chwilę. Uznaję za stosowne tym niemniej nadmienić, iż mimo błazeńskiej erupcji łotrowskiej pożądliwości cała akcja zostaje przeprowadzona niezwykle metodycznie, jakby agresorzy zawczasu mieli już skrupulatnie przećwiczoną "choreografię napadu". Alex et consortes rzeczywiście więc działają powodowani popędem, targani emocjami – jednakże nie odbywa się rzecz bez nieuwzględnienia wcale racjonalnych reguł.

Natomiast, iżby wzmóc dynamizm sceny w pewnym momencie obserwujemy, jak akcja rozgrywa się w przyśpieszonym, zawrotnym wprost tempie. Dzięki czemu sam w sobie gwałtowny wyimek z filmu zostaje jeszcze zintensyfikowany. A nieomal - spariodiowany.

Pierwsza część filmu jest jakby zapisem, dokumentacją z ekscesów swawolnej, żądnej wrażeń radykalnych szajki. Warto pochylić się na jakiś czas nad ustępem, kiedy to w duchu wojny gangów dochodzi do bezpardonowej potyczki, gdzie na przeciwko siebie stają dwa zwaśnione gangi. Zwycięża wygimnastykowana banda naszego bohatera – deklasując rywali, zostawiając ich leżących bezładnie pokotem. Wspomniana scena jest prześmiewcza; gesty, które towarzyszą bohaterom są pełne egzageracji – a zadawane przez nich razy przerysowane, obśmiewające filmy walk. Symbioza sztuki tanecznej z teatrem, a gdzieś jakby obok dopiero ma miejsce owa bitwa, pogrom.



Niezwykle interesującym momentem omawianego filmu głównie ze względu na walory techniczne – poświadczające o niepospolitym rzemiośle reżysera oraz operatorów – jest chwila, gdy Alex zdając sobie sprawę, iż jego pozycja w gangu systematycznie słabnie postanawia dobitnie – a więc par force – wytrząsnąć z głów swych kamratów jakiekolwiek bądź myśli o wszczęciu buntu. Toteż w ekwilibrystycznym stylu gromi ich w sekwencji, gdzie tym razem w tempie spowolnionym strąca kompanów, jednego po drugim, do wody.

Rzeczonym czynem Alex manifestuje swą egoistyczną indywidualność. Nawiązując do rozważań markiza de Sade: nasz bohater udowadnia, iż jest – wedle nomenklatury filozofa-libertyna – Jedynym. Czyli, że nie ma pośród ludzi nikogo, kto by był mu równy, nawet jego „bracia” (jak się zresztą sami tytułują). Chociaż partycypowali oni w jego rozkoszach, to z upływem czasu stają się ofiarami, którymi bohater de facto u zarania historii wyraźnie pogardzał. Niemniej przeto Alex nie może zostać Jedynym par excellence – są mu oni bowiem niezbędni, potrzebuje ich pomocy – gdyż sam nie byłby mocen w pełni zaspokoić swych zdrożnych namiętności. Utworzył gang nade wszystko dla własnej ochrony, podobnie, jak mieli to czynić libertyni(bohaterowie utworów Sade’a) – organizujący się w tajne stowarzyszenia.


Treść poznawcza filmu dotyka fundamentalnej kwestii – stawia mianowicie pytanie o istotę, o źródło zła. Odpowiedź, która została zawarta w samym finale utworu ma wydźwięk nader niezadowalający. Otóż zło, podług wykładni filmu, tkwi immanentnie w człowieku – jest ono mu przyrodzone. Człowiek powodowany naturalnymi pobudkami (tutaj kłania się rewindykacja natury), ulegający przemożnej sile pożądania zapamiętuje się w ekscesach – choć – jak mądrze zauważył de Sade – tak czy inaczej ściąga racjonalnie cugle swego roznamiętnienia – o tyle, o ile jest to konieczne – iżby się w nim nie zatracić, doprowadzając się do gwałtownego skonu. W ten oto sposób postępuje Alex, który przebywając wśród rodziców zachowuje się niczym zwyczajny, trochę tylko krnąbrny młodzieniec.

Jakkolwiek jedna ze zbrodni bohatera wychodzi nieszczęśliwie dla niego na światło dnia. Osadzony w zakładzie penitencjarnym otrzyma jednakoż szansę przedwczesnego zwolnienia; pod warunkiem, iż podda się nowatorskiej „terapii” – której celem jest przeorganizowanie umysłu „pacjenta” tak, by dla niego obmierzłą była przemoc. Dochodzi do tego, że Alex nie jest nawet w stanie przedsiębrać czynu samoobrony.


Pojawia się pytanie o zakres wolności człowieka. Sama kuracja natomiast odnosi się do normatywnych reguł ludzkiego – tzw. właściwego – zachowania, regulowanych przez setki lat i wdrażanych do młodych umysłów za sprawą procesów socjalizujących. Czyżby więc taki sposób postępowania względem właśnie kształtujących się ludzkich istnień był sztucznym manewrem przeciwstawiającym się przedwiecznej Naturze? Jak daleko miałaby sięgać wolność jednostki, zaliż tak – jak zagadnienie ujął Marks– aby miała prawo do czynienia wszystkiego, co nie szkodzi innym? Z drugiej strony osobowość Sadyczna „tylko w ekscesach może odnaleźć wolność”. Człowiek jest cnotliwym dlatego, że nie chce wchodzić w konflikt ze społeczeństwem i jego decyzja jest kompromisem – poświęca on bowiem swe przyrodzone skłonności stając w szranki z Naturą. Atoli to ona na ostatni bierze górę. No i wiwat! Hej, wiwat!

W drugiej części filmu dawny oprawca staje się ofiarą – a ciemiężą go ci, których on wcześniej upokorzył. Zemsta ma wymiar absolutny, bezwzględny. Alex zostaje przekazywany spod pręgierza do coraz to nowych miejsc kaźni. Fata poddają go przymusowej ekspiacji. Zostaje on osamotniony (osierocony duchowo), staje się człowiekiem głęboko nieszczęśliwym. Gdy już się zdaje, że Alex ponosi zasłużoną karę, a bezecne postępowanie jest dalece nieopłacalne – naonczas bohater powraca do swej dawnej natury, natury człowieka dążącego nade wszystko do osiągnięcia szczęścia. Ktoś by zakrzyknął: on to na powrót staje się wolnym!


Na koniec winienem tedy jeszcze wspomnieć o oprawie muzycznej do filmu, odgrywa ona bowiem rolę niepoślednią. Przy scenie otwierającej dzieło, gdy dufni w swoje możliwości członkowie gangu siedzą na sofie rozparci niczym wielmożowie (a świat wydaje się leżeć u ich stóp) w barze Korova Milky Bar, towarzyszy obrazowi główny temat z marszu pogrzebowego skomponowanego przez słynnego Purcella z okazji śmierci królowej. Fragment kompozycji został przetworzony przez elektroniczną aparaturę. Poza tym widz dostępuje takoż zaszczytu przesłuchania wyimka z jednej z uwertur Rossiniego. Znaczenia szczególnego w kontekście rozwiązań fabularnych nabiera muzyka chmurnego Beethovena, a zwłaszcza ostatnia z jego symfonii, tj. IX. Rozbrzmiewa ona mianowicie donośnymi dźwiękami, kiedy Alex zostaje poddany „terapii” – współbytuje wtenczas z wyświetlanym na projektorze filmie obfitym w nieprzystojne sceny. Piękno muzyki klasycznej – którą notabene szczególnie sobie upodobali filmowi zbrodniarze – nie harmonizuje, mimo wszystko, ze scenami okrutnego gwałtu. Muzyka pozostaje nienaruszalną świętością.


Na marginesie, nie wiadomo, jakiej muzyki - jeżeli w ogóle - słuchał zboczony markiz. Podobna wiedza, mniemam, mogłaby rzucić pewne światło na jego osławione pomysły.


Kabotyn, 2008.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz